Nie/prawdziwa opowieść

Nie jest prawdziwa tamta opowieść.
Nie sięgnęłaś po ofiarny nóż.
Nie zamordowałaś swoich dzieci.

Zaczęłam ten wpis od trawestacji słynnego fragmentu greckiego poety Stesichorosa (VII/VI w. p.n.e.), z wiersza, w którym odwoływał swoje zarzuty wobec Heleny Trojańskiej. A odwoływał, bo, cóż, po tym, jak napisał wiersz o jej rzekomo wątpliwej moralności, sama Helena pojawiła mu się we śnie, solidnie wściekła. Wysyczała coś w rodzaju „Skoro nie umiałeś dostrzec prawdy o mnie, bogini, to już nie dostrzeżesz” i odebrała mu wzrok. By ją przebłagać, Stesichoros napisał Palinodię, czyli pieśń odwołującą zarzuty – na tyle dobrą, że boska Helena, córka Zeusa, gwiazda w dosłownym tego słowa znaczeniu, przywróciła mu zdolność widzenia. Tak przynajmniej mówi legenda.

Medea zabijająca synka w scenie uwiecznionej na amforze z IV w. p.n.e. (Luwr)

Gdyby to samo miała zrobić Medea, to człowiekiem, który odwoływałby zarzuty, zapewne byłby kolega Eurypides. A zdaje się, że miałby co odwoływać, ponieważ jest bardzo prawdopodobne, że to jemu (i jego sławnej sztuce zatytułowanej jej imieniem) kolchidzka królewna zawdzięcza wątpliwą sławę dzieciobójczyni.

Zacznijmy od końca. Kim jest Medea Eurypidesa? I od razu – nie ma krótkiej odpowiedzi na to pytanie. Ilość osób, która wypowiedziała się (pisemnie, oczywiście) w tej sprawie jest zastraszająco duża, a i odpowiedzi – mocno zróżnicowane. Bo dla niektórych Medea jest proto-feministyczną bohaterką – w końcu nie da się sprowadzić jej do jednego aktu dzieciobójstwa, a wcześniej próbowała, całkiem skutecznie, poradzić sobie w obcym świecie i znaleźć w nim swoje miejsce. Dla innych jest dowodem mizoginii zarówno autora, jak i jego środowiska – kobietą, która została opisana jako szalona z nienawiści i gotowa na wszystko, bo upierając się przy swoim (a konkretnie nie zgadzając na rozwód), odstawała od ateńskich norm społecznych. Mamy interpretacje Medei jako emigrantki, także jako uchodźczyni. Jeszcze inni widzą w niej istotę boskiego pochodzenia (całkiem słusznie, ona ma bogów bardzo, bardzo blisko w swoim drzewie genealogicznym, jest wnuczką Heliosa i jego małżonki, w niektórych wersjach Perseis-Okeanidy, w innych Perseis-Hekate, bogini magii), która odrzuca swoje człowieczeństwo w akcie dzieciobójstwa, by stać się wcieleniem bezwzględnej, nie znającej granic zemsty. Czasami w podobnych interpretacjach wskazuje się także na fakt, że Medea działa w sztuce bardziej jak heros niż jak kobieta-bohaterka: jak Achilles, gotowa jest na wszystko, by pomścić upokorzenie i zniewagę na swoim honorze, jaką jest decyzja Jazona, by ją porzucić. A to tylko kilka możliwych opcji.

A kim jest Medea bez Eurypidesa i jego następców? Dalej kolchidzką księżniczką. Dalej czarodziejką. Dalej – dziewczyną, która się bez pamięci (choć niekoniecznie z własnej woli, u Apolloniosa z Rodos robią jej to bogowie) zakochuje w Jazonie, zdradza własną rodzinę i ucieka z ukochanym. Dalej czarodziejką. Dalej obcą w obcym kraju. Dalej, nie oszukujmy się, zabójczynią. Co prawda nie we wszystkich wersjach zabija młodszego braciszka – w niektórych ma tylko starszego brata, i zabija go Jazon – ale zdecydowanie winna jest śmierci króla Peliasa, stryja i wroga Jazona, a później – króla Koryntu i jego córki. Tylko dlaczego ich zabiła?

Germán Hernández Amores (1823-1894), Medea na rydwanie. 1887, olej na płótnie (Prado)

No i tu pojawia się wersja inna, starsza od Eurypidesa. Wersja, a raczej wersje. Podobno półlegendarny poeta Eumelos z Koryntu napisał (nie mamy samego dzieła, tylko informacje o nim) opisał śmierć dzieci Medei jako tragiczny wypadek: czarodziejka miała pogrzebać je żywcem w świętej ziemi świątyni swojej patronki Hery, by je unieśmiertelnić, ale podobnie jak Tetydzie z Achillesem czy Demeter z jej wychowankiem Demofontem plan się nie powiódł. Inny z kolei dawny poeta, też półlegendarny, rzekomo współczesny Homerowi Kreofilos, miał jasno uznać za winnych zabójstwa synów Medei mieszkańców Koryntu. Tę wersję znamy ze wzmianki u wiele późniejszego pisarza, tworzącego w II w. n.e. Pauzaniasza, autora pierwszego antycznego „przewodnika turystycznego” – jeśli można tak nazwać jego dzieło, zatytułowane Wędrówka po Helladzie. Opisując swoją wizytę w Koryncie, Pauzaniasz wspomina pomnik dzieci Medei i opowiada króciutko ich historię. Po tym, jak Medea posłała rywalce, nowej narzeczonej Jazona, królewnie Glauke, zatrutą szatę, która zabiła nieszczęsną dziewczynę, a przy okazji i jej ojca, króla, Koryntyjczycy wpadli w szał i nie mogąc dopaść Medei, ukamienowali jej synów, Feresa i Mermosa. Myśleli, że mają takie prawo w ramach zemsty – ale zabili niewinne małe dzieci. Bogowie pokarali ich za to, zsyłając zarazę na korynckie dzieci. Dopiero ofiary przebłagalne i ustanowienie kultu dzieci Medei (oraz wzniesienie statui tajemniczego bóstwa imieniem Deima, Groza) zakończyło problem.

A skąd u Eurypidesa pomysł na Medeę – dzieciobójczynię? Złośliwe języki (których opinia zachowała się w scholiach, czyli rodzaju komentarza, do tragedii Eurypidesa) głosiły, że powód był prozaiczny, ale i znaczący – pięć talentów złota, jakie zapłacili dramaturgowi Koryntyjczycy, chcący uwolnić się od opinii dzieciobójców. Choć powiedzmy sobie szczerze – ani to pierwszy, ani ostatni raz, kiedy Eurypides robi z mitem coś dziwnego, przekształca go po swojemu. Może wcale nie zrobił tego dla pieniędzy? W końcu jedyną (i niespecjalnie mocną) obroną, jaką miałby przed Medeą, byłoby „Napisałem Twoją postać tak, że wszystkie aktorki chcą ją grać!”

Alfons Mucha, plakat do Medei z Sarą Bernhardt, Paryż 1898

A co stało się z Medeą później? Jak wiemy z dramatu Eurypidesa, na złotym rydwanie zaprzężonym w smoki odleciała do Aten. Tam była przez jakiś czas żoną króla Egeusza, omal nie otruła jego syna Tezeusza (ach, jaka szkoda, że się nie udało, dodam złośliwie), a gdy mąż ją za to wypędził, uciekła do Persji z synem Persesem, który został tam królem i, jak się nietrudno domyślić, eponimem Persów. Nigdy nie poniosła żadnej kary za zabójstwa, jakich się dopuściła – co poświadcza ideę, bliską i mojemu rozumieniu tej postaci, że Grecy widzieli w Medei raczej istotą boską niż podległą prawom bogów śmiertelniczkę. A, na koniec, wedle niektórych wersji, została na Białej Wyspie, wśród duchów herosów, żoną Achillesa.

Ale wiecie co? Cały czas mówiliśmy o synkach Medei. Ale tam była, wedle mitografów, jeszcze córka. Jedyne dziecko Jazona i Medei, które przeżyło, dziewczynka imieniem Eriopis. Mity nic poza imieniem nam nie przekazują, ale tak sobie myślę, że należy się jej własna opowieść. I nawet, przyznam, zaczęłam ją pisać 🙂

Sit vobiscum Quarta Maii!

Tak, wiem, Rzymianie by powiedzieli raczej ante diem quartum Nonas Maias, i w ogóle inaczej by tę frazę sformułowali, ale co tam, bawimy się, tłumaczymy dosłownie i robimy analogię do „Prima Aprilis”. Pastiszowo – bo o pastiszu dzisiaj rozmawiamy.

Ponieważ dzisiaj Star Wars Day, a niżej podpisana jest fanką starwarsów, od kiedy zobaczyła w kinie „Powrót Jedi” w roku 1985 (!!), to będzie tu na blogu starwarsowo. Ale ponieważ jest to zasadniczo blog o antyku, będzie też antycznie.

Nie, nie będzie reprodukowania ilustracji z udawanych starwasowych naczyń greckich, choć one bywają naprawdę pomysłowe. Nie będzie też analizy bardzo sympatycznego artykułu profesor Edith Hall o związkach fabuł Star Wars z Eurypidesem. Będzie za to krótka notka o pewnym poemacie epickim. Tak, poemacie epickim o Gwiezdnych wojnach.

Jack Mitchell, kanadyjski filolog klasyczny, wykładowca Uniwersytetu Dalhousie, gdzie prowadzi zajęcia z zakresu studiów nad antykiem, jest jednocześnie poetą. Jak sam mówi w wywiadzie, Gwiezdne wojny zawsze bardzo lubił, choć nie był zagorzałym fanem (sam ocenia swoje zaangażowanie na „6/10, znałem cytaty z dialogów, ale żadnym uczonym-specjalistą nie byłem”). Kiedy jednak zaczął dzielić się zamiłowaniem do fantastyki z własnymi dziećmi, narodził się pomysł Odysei Gwiezdnych wojen. Pomysł, powiedzmy sobie od razu, zdecydowanie udany.

To jest moment, kiedy przyznaję się: bardzo, bardzo lubię poezję epicką. Z przyjemnością czytam wielką archaiczną, oryginalnie ustnie przekazywaną poezję, nie tylko świata grecko-rzymskiego. Chętnie też wracam do późniejszej literackiej epiki, czy będzie to poemat Apolloniosa z Rodos o wyprawie Argonautów, Eneida Wergiliusza czy nasz swojski Pan Tadeusz. A że do tego jestem fanką uniwersum Star Wars, pomysł Mitchella zaintrygował mnie od razu.

The Odyssey of Star Wars wbrew tytułowi więcej ma wspólnego z Iliadą, bo w oczywisty sposób skupia się raczej na wojnie niż na wędrówce – choć, oczywiście, nie sposób nie docenić terminu odyseja w kontekście fantastyki :). Mitchell zdecydował się na klasyczne metrum epiki anglosaskiej: nierymowany jambiczny pentametr, który z poezją epicką w świecie anglojęzycznym skojarzył przede wszystkim Raj utracony Johna Miltona, do którego wyraźnie odwołuje się Mitchell w swojej inwokacji:

Muza, która zamiast na Parnasie albo w górach Pierii bytuje zupełnie gdzie indziej – na górze Horeb lub Synaj w chrześcijańskim arcydziele Miltona albo na obrzeżu odległej galaktyki, to pewna nowość w stosunku do klasycznej epiki grecko-rzymskiej. Analiza szczegółowych związków pastiszowego poematu Mitchella z Miltonem, a także z grecko-rzymską klasyką, od Iliady po poematy łacińskie, to temat na rzecz dłuższą i zdecydowanie naukową, a to, szczęśliwie, jest wpis na blogu. Przyjrzymy się więc nieco mniej fachowym okiem, jak Jack Mitchell wpisuje Gwiezdne wojny w epicką tradycję antyku.

Poeta wychodzi od prostego faktu, oczywistego nie tylko dla tych, którzy czytali komentarze i uwagi George’a Lucasa: fabuła Gwiezdnych wojen opiera się na schematach i konceptach, występujących w tradycji mitycznej. Nie tylko archetypy bohaterów i ich losów, ale sama idea walki dobra i zła utożsamionych ze światłem i ciemnością, umiejscowienie akcji w odległym czasie i miejscu – wszystko to pozwala przenieść opowiadane przez Lucasa i innych scenarzystów historie w żywiącą się przecież mitycznymi tematami formę epicką.

Poemat Mitchella ma dziesięć ksiąg (jak Raj utracony, a inaczej niż Iliada, Odyseja czy Eneida). Pierwsza, Tatooine, poświęcona jest (krótko) misji Jyn Erso i lądowaniu droidów na Tatooine oraz wszystkiemu temu, co działo się potem, aż do zniszczenia Alderaanu. Druga, The Death Star, kończy się pojedynkiem Obi-Wana i Vadera i śmiercią tego pierwszego. W trzeciej, zatytułowanej Yavin, kończymy akcję epizodu IV – finałem jest ceremonia medalowa, poprzedzona zniszczeniem Gwiazdy Śmierci. Księga czwarta, Hoth, to początek akcji Imperium kontratakuje, od życia rebeliantów na Hoth po ucieczkę z lodowej planety. W piątej, Dagobah, skupiamy się na historii Luke’a i jego spotkaniu z Yodą, aż po odlot na pomoc przyjaciołom. Księga szósta, The Pursuit of the Falcon, opowiada z kolei o tym, co w tym czasie działo się z Hanem, Leią, Chewiem i C3PO, aż do ujawnienia zdrady Lando Carlissiania. W siódmej, Cloud City mamy kluczowe sceny Imperium…, podczas gdy kolejna, The Rescue of Han Solo, rozpoczyna akcję Powrotu Jedi; tu fabułę domyka rozpoznanie Lei i Luke’a jako rodzeństwa. Księga IX, Endor, kontynuuje wydarzenia Powrotu Jedi. Finałowa, dziesiąta księga, The Choice of Vader, zaczyna się od przybycia Luke’a na Gwiazdę Śmierci, a kończy ceremonią zwycięstwa.

To streszczenie jest nieco mylące, bo sugeruje, że akcja poematu obejmuje jedynie wydarzenia z klasycznej trylogii z małym dodatkiem Rogue One. To jednak jest nie do końca prawda. Zgodnie z klasyczną epicką tradycją, główną akcję uzupełniają retrospekcje, czasem wygłaszane przez wszechwiedzącego epickiego narratora, czasem przez postacie. Retrospekcje te obejmują kluczowe wydarzenia trylogii prequeli i kontekst historii postaci i świata. I tak, w księdze V (wersy 340 – 432) Yoda opowiada Luke’owi historię dzieciństwa Anakina i jego związku z Amidalą, podczas gdy w finałowej partii poematu narrator krótko przytacza historię Sithów (130 – 149). Dostajemy więc przegląd całej historii aż do zniszczenia Gwiazdy Śmierci.

Mitchell doskonale zna epicką klasykę i wymagania gatunku, efektownie też je ogrywa, używając w swoim tekście typowych środków artystycznych używanych przez epików. Widać to już w inwokacji: sam fakt jej umieszczenia i odwołanie do Muzy wystarczyłyby do rozpoznania tekstu jako epickiego. Mitchell robi jeszcze jedną rzecz, którą osoby znające tradycję epicką rozpoznają natychmiast. Bardzo często mianowicie pierwsze słowa inwokacji zawierają to, co jest u utworze najważniejsze, jego kluczowy temat. Gniew Achillesa syna Peleusa w Iliadzie, wędrówki człowieka przemyślnego w Odysei, tułaczki i walki Eneasza w Eneidzie, utracona Litwa u Mickiewicza – to wszystko przykłady takiego zjawiska. U Mitchella, jakże adekwatnie, tym kluczowym tematem jest wybór Vadera – podwójny wybór i podwójna metamorfoza, z Anakina w Vadera w Anakina.

Inwokacji jest zresztą więcej, każda księga ma własną, co też bywa w tradycji epickiej (patrz na przykład trzy inwokacje / cztery księgi Argonautyków Apolloniosa z Rodos) i każda zwraca się do innego aspektu Muzy: Muzy odległej galaktyki (I), Muzy jako anioła Mocy (II), strażniczki pamięci (III), bogini gniewu (IV), surowej i bezlitosnej pani opowieści (V), Muzy Ciemnej Strony Mocy (VI), patronki poetyckiej wędrówki przez opowieści (VII), opiekunki mądrości i piękna (VIII), strażniczki zmarłych i pamięci o nich (IX), wreszcie – surowej nieskończoności (X).

Epika ma swoje specyficzne środki, które szczególnie lubi. Uwielbia na przykład katalogi – długie listy postaci i miejsc, dla nas dziś często nużące, ale ważne dla tradycji. Mamy ogromny katalog okrętów greckich w Iliadzie, mamy listę Argonautów w dwustu wersach poematu Apolloniosa z Rodos – i mamy w księdze III poematu Mitchella, w wersach 372 – 408, katalog pilotów Rebelii. Innym typowym dla epiki zabiegiem są powtarzające się formuły i frazy, które Mitchell również stosuje, choć nie robi tego tak często, jak epika homerycka – przykładem może być użyte w Inwokacji księgi I i powtórzone potem w scenie pojedynku Vadera z Luke’iem kneel/ knelt before the throne. Rozbudowane, tak zwane homeryckie, porównania, znane z epiki, to również środek, po który sięga autor The Odyssey of Star Wars, choćby kiedy w księdze I (990 – 1001) używa sekwencji takich porównań przy opisie zniszczenia Alderaanu.

Detale to jedno, ale Mitchellowi udaje się przede wszystkim jedno: nadać opowiadanej historii styl i klimat typowy dla klasycznej epiki, przy zachowaniu gwiezdnowojennego nastroju i wierności materiałowi źródłowemu (bardzo pomysłowo na przykład wplata w tekst cytaty z filmów, zaczynając od more machine than man w inwokacji księgi I).

Czy polecam? Jeśli lubicie epikę i Star Wars – zdecydowanie!

Odyseusz nekromanta

Słowa kluczowe: Odyseja, nekyia, nekromancja, magia antyczna, duchy, Homer, alegoria

Papirus z Oksyrynchos 412 – fragment Kestoi, przypisywanych Juliuszowi Afrykańskiemu


Dzisiaj będzie bajka o wywoływaniu duchów.
Dawno, dawno temu żył sobie pewien pisarz, Sekstus Juliusz Afrykański. Był to chrześcijański autor z II/III w. n.e., pochodzący może z Libii, a może ze zromanizowanej rodziny etiopskiej. Pisał sporo o teologii, często w kontekście wskazującym na to, że dobrze znał Jerozolimę i rzymską Judeę; według niektórych zresztą urodził się w Jerozolimie, są też spore szanse, że przez jakiś czas mieszkał w Emaus.

Tzw. Mapa z Madaby, bizantyjska mozaika z terenów Syrii, przedstawiająca m.in. plan Jerozolimy

Jako twórca zajmował się teologią, ale nie tylko. W jego zachowanym fragmentarycznie dziele Kestoi („Haftowane tkaniny”), które było encyklopedycznym traktatem zajmującym się między innymi magią (i którego autorstwo, skądinąd, jest dyskutowane), znanym z malutkich fragmentów znalezionych w egipskim Oksyrynchos, mamy pewną ciekawą informację dotyczącą XI księgi „Odysei”. To jest ta księga, w której Odyseusz przyzywa duchy, stojąc u bram zaświatów; tradycyjnie używa się dla niej tytułu „Nekyja”, czyli ofiara dla zmarłych.
No więc scena ta u Homera wygląda tak:
Odyseusz przepłynął obok miasta Kimmeryjczyków, spowitego mgłami, i wylądował. On i jego ludzie znaleźli się na krańcu świata. Odyseusz kazał spędzić z pokładu owce, które ze sobą zabrali. Następnie starannie przygotował ofiarę i złożył ją, zabijając zwierzęta. Wezwał przy tym duchy zmarłych, obiecując im dalsze ofiary po powrocie. Chwilę potem (w. 37) pojawiły się przed nim zjawy Erebu.

Russell Flint, Odysseus in Hades

Łatwo poszło, prawda? Juliusz Afrykański (albo ktokolwiek napisał Kestoi) też tak uważa. Dlatego w jego dziele, a dokładniej – w jego fragmencie zachowanym w papirusie z Oksyrynchos (a konkretnie P. OXY 412), odkrywa ukryty za tym spisek.

Autor Kestoi sugeruje dwie możliwości: mamy do czynienia albo z interwencją samego Homera, albo władających Atenami w VII/VI w. p. n.e. Pizystratydów (za czasów których, jak tradycyjnie wierzono, spisano poematy Homera, a choć dzisiejsza nauka nie do końca się z tym zgadza, to nas dziś interesują legendy, nie fakty).

A co takie wykreślono? No, właściwy egzorcyzm, oczywiście. Ten, przy pomocy którego Odyseusz faktycznie przywołał duchy i miał okazję przyjrzeć się dawnym wielkim bohaterkom z przeszłości, spotkać poległych towarzyszy, zmarłą matkę i w końcu samego Tejrezjasza, w poszukiwaniu którego przybył na granice zaświatów.

Chris Riley, Odyseusz spotyka matkę w zaświatach

No bo wyobraźcie sobie, że jakiś przypadkowy czytelnik – albo, na przykład, nauczyciel w szkole! – odczyta taki egzorcyzm na głos, jak to było wśród starożytnych w zwyczaju. Z opowieści o Akontiosie i Kydippe (znanej m. in. z Heroid Owidiusza) wiemy, że słowa, nawet przypadkowe, są wiążące, kiedy się je wypowie na głos. Kydippe podniosła jabłko, nie myśląc, odczytała „Przysięgam na wszystkich bogów, że wyjdę za Akontiosa” i klamka zapadła, trzeba było szykować ślub! Innymi słowy: wszystkie szkoły, domy i inne miejsca, gdzie czytano by Odyseję, nagle wypełniłyby się duchami. No, może nie wszystkie, bo niezbędna jest też i ofiara, ale ryzyko było.

Ten ostatni akapit jest oczywiście w sporej części żartem – ale nie całkiem. Za widoczną tu opinią o usunięciu przez coś w rodzaju (auto)cenzury części wersów (a także za świadomym przekształceniem przez autora Kestoi innych, bo de facto mamy tu autorską redakcję passusu z Odysei) stało poczucie, że oryginalnie zawarty w nich był rzeczywisty nekromantyczny rytuał, który później wykreślono, a który on przywraca. To, jak jest ten rytuał ujęty – na przykład, że bardzo mocno podkreślona jest rola Kirke, czarodziejki i córki Heliosa, jako inspiratorki i autorki całego rytuału i Odyseusza jako jej ucznia, że usunięta jest wzmianka o Tejrezjaszu, czyli praktyczny cel wyprawy, a podkreślona chęć spotkania zjaw – jest starannie przemyślane i pasuje do epoki, z której tekst pochodzi.

W papirusie, o którym mowa, wersy z Odysei (czasami przekształcone) są przemieszane z passusami z Iliady, a także z autorskimi heksametrycznymi linijkami. Razem tworzą one rzekomy tekst usuniętego z dzieła Homera egzorcyzmu.

Johann Heinrich Füssli, Tejrezjasz objawia się Odyseuszowi podczas ofiary

Czy autor tego fragmentu wierzył, że to właściwy homerycki tekst? Trudno powiedzieć, być może nie – być może tylko starał się skomponować coś, co rolę takiego tekstu mogłoby odegrać. Chyba jednak chciałby, żeby jego czytelnicy w to uwierzyli. Stwierdza w każdym razie, że taka wersja Odysei znajduje się w jego rodzinnym mieście, którym jest Aelia Capitolina (znacznie lepiej znana pod swoją wcześniejszą i późniejszą nazwą, Jerozolima).

Mamy w dodanym przez autora tekście motywy, zjawiska i konstrukcje typowe dla greckich tekstów magicznych z okresu cesarstwa. Właściwy – dodany – rytuał zaczyna się od wezwania mocy zaświatowych (rzek Hadesu, Ziemi i bóstw podziemnych). Następnie przechodzi w długi cykl inwokacji do innych bóstw: Anubisa (tak, tego egipskiego), następnie bogów greckich, w tym Hadesa i Heliosa. A potem, oczywiście, zaczyna się materiał typowy dla tekstów magicznych: wezwania do bóstw innych kręgów kulturowych świata śródziemnomorskiego – takiego Jahwe czy Ptaha, na przykład – i bóstw znanych głównie z tekstów magicznych, jak Abraksas, albo postaci wzywanych pod nietypowymi, mniej znanymi przydomkami, jak bogini m. in. magii, Hekate, nazwana tu Kareie, czyli Karyjką albo pochodzącą z Karii; z tą krainą w zachodniej Anatolii Grecy kojarzyli początki kultu Hekate. Później mamy jeszcze serię wezwań do upersonifikowanych mocy (Narodziny, Śmierć, Rozsądek, Ogień), a potem zataczamy koło i wracamy najpierw do obcych bóstw (Izyda), a potem, w końcu – do bóstw-rzek zaświatów. Dopiero taki rytuał, zaprojektowany przez potężną córkę Słońca, a starannie wykonany przez Odyseusza, pozwolił na prawdziwe wezwanie zjaw z Hadesu.

Jan Styka, Odyseusz spotyka matkę w zaświatach

Choć nasz autor deklaruje, że chciałby nam przybliżyć zaginiony tekst Homera, odtworzyć coś, co celowo zmieniono – chyba przede wszystkim pragnie jednak zrobić coś innego, a mianowicie – wpisać homerycki tekst w pewną intelektualną modę, zapoczątkowaną w Grecji w czasach po śmierci Aleksandra Wielkiego. Bo choć Grecy od bardzo dawna z Homerem się kłócili, podważali istnienie jednego wspólnego autora Iliady i Odysei, chcieli nawet wyrzucać go czasami z państwa idealnego – to jednak mieli też poczucie, że w poematach o Achillesie i Odyseuszu jest wszystko, że mogą one być swoistymi kodem, zawierającym w sobie całą wiedzę świata. Jeżeli macie w tym momencie skojarzenia z różnymi mistycznymi odczytaniami Biblii – tak, to jest podobne zjawisko. Tak jak autorzy żydowscy, a także chrześcijańscy, szukali w tekstach biblijnych odpowiedzi na wszelkie pytania i kodu, pozwalającego na zrozumienie natury świata, tak Grekom zdarzało się poszukiwać podobnych wyjaśnień w Iliadzie i Odysei. Takie alegoryczne odczytania Homera stały się szczególnie modne od czasów hellenistycznych, a apogeum popularności osiągnęły – można chyba zaryzykować takie stwierdzenie – wśród intelektualistów epoki cesarstwa rzymskiego. To wtedy pogański filozof i polihistor Porfiriusz z Tyru (III w. n.e.) napisał Grotę nimf, w której opis jaskini na Itace, zamieszkanej przez nimfy, staje się metaforą wszechświata i duszy. Szukano wtedy w tekstach Homera również wróżb (tak zwane Homeromanteion, czyli wróżenie z Homera) i widziano w nim summę mądrości świata.

Ułożony albo spisany przez autora Kestoi tekst rytuału mieści się w synkretycznym, sięgającym po różne kulturowe inspiracje świecie grecko-rzymskiej magii i przy tym jest bardzo wyraźnie dzieckiem swojej epoki (raczej nie da się go uznać za tekst pochodzący z czasów kształtowania się poematów…), a jednocześnie – jego obecność w tekście pokazuje uniwersalność homeryckich poematów. Grecy wierzyli, że można w nich znaleźć znacznie więcej niż tylko historie herosów i ich czynów: rady, przepisy, kodeksy postępowania w różnych sprawach – a także, najwyraźniej, wskazówki, jak przywołać duchy.

Johannes Stradanus, Odyseusz w Hadesie

Do poczytania dodatkowo:

Anastasia Zografou, „Relocating Nekyia: Textual Manipulation and Necromantic Ritual in the Roman World”, w: M. Christopuolos, M. Paizi-Apostolopoulou (ed.), The Upper and the Under World in Homeric and Archaic Epic, Proceedings of the 13th international symposium on the Odyssey, Ithaca, August 25-29, 2017, Ithaca 2020

Francesca Middleton, „Illusions and Vanishing Acts: Homeric Recensions, Athetesis and Magic in P. Oxy 412, Helios 41, Number 2, 2014, 139 – 162

Oba te artykuły są ciężkie i mocno naukowe (w sensie – filologiczne i skupione na detalach interpretacji typowych dla tej dziedziny), nie każdego więc zainteresują, ale poszerzają wiedzę o tym intrygującym fragmencie tekstu, o którym tu mowa.

Gniewko i jego rodzina

No serio, Gniewko. Nijak nie chce być inaczej. Sami zobaczcie.

[Eurykleja] (…) poznała natychmiast
Bliznę; zadał ją niegdyś dzik białym kłem Odysowi
Kiedy ten przybył pod Parnas, do Autolikosa godnego,
co spośród wszystkich śmiertelnych najlepszy był w sztuce złodziejskiej.
Dar ten otrzymał od bogów, od samego Hermesa,
Któremu na ołtarzach właściwe spalał ofiary,
Uda koziołków i jagniąt; przyjaźnią więc bóg go obdarzał.
Przybył zobaczyć niemowlę, małego synka swej córki.
Po kolacji piastunka Eurykleja na dziadka kolanach
Położyła chłopczyka i tak rzekła: Autolikosie,
Pora, byś nadał imię dziecku dziecka twojego
ukochanego; od dawna ten ród się modlił o syna.
Tymi słowami odparł Autolikos czcigodnej piastunce:
Zięciu i ty, córko miła, takie mu imię nadajcie:
Ja na tym świecie gniew wielu mężczyzn na siebie ściągnąłem
I licznych kobiet. Niech więc mój wnuk nazywa się Odys Gniewko.
[Odyseja XIX, 393 – 409, przekład własny wysoce niedoskonały]

Autor Odysei odwołuje się tu do popularnej (choć nie jedynej możliwej) etymologii imienia swojego tytułowego bohatera – łączy imię z ὀδυσσάμενος [odyssamenos] formą czasownika ὀδύσσομαι [odyssomai], oznaczającego nienawidzić, być rozgniewanym. No Gniewko, przecież, jako żywo.

No i to właśnie Gniewko vel, mówiąc poważnie, Odyseusz, będzie bohaterem kilku najbliższych moich wpisów. Znaczy, jeśli uda mi się wytrwać w postanowieniu pisania w miarę regularnie, a jak wskazuje historia moich blogów, różnie mi to idzie.

Zacznę, jak by zrobił porządny antyczny biograf, od genealogii. A konkretnie: od headcanonu w kwestii genealogii.

Pierre-Narcisse Guérin, Odyseusz rozpznany przez Eurykleję; ilustracja stąd

W historii Odyseusza jest tak, jak w wielu, wielu innych postaci mitycznych: twórcy antyczni mają mnóstwo wariantów tego, skąd się ci bohaterowie wzięli. Stąd frustrująco duża ilość pojawiających się wariacji genealogicznych, pomysłów na pochodzenie i imiona rodziców, dziadków i kuzynów trzeciego stopnia. Nie inaczej jest z Odysem. I teraz tak: gdyby to był tekst naukowy, powinnam zdecydować się na pójście za którąś z tradycji i konsekwentnie się jej trzymać – albo homerycka, albo ta z Hyginusa, albo może podpowiedzi Owidiusza? Tutaj nie muszę tego robić i zresztą wcale nie chcę – dobieram z istniejących w źródłach wersji te, które wydają mi się najciekawsze i najlepiej pasują do tego, jak sobie naszego bohatera wyobrażam.

Ponieważ te genealogiczne spekulacje okazały się znacznie obszerniejsze, niż się spodziewałam – dzisiaj przyjrzymy się jedynie genealogii matki Odyseusza, Antiklei. O historii jego ojca, Laertesa, napiszę następnym razem.

Moja ulubiona genealogia Odyseusza byłaby więc taka:

ZE STRONY MATKI

[PRADZIADEK] Hermes, bóg złodziei + [PRABABKA] królewna Chione –> [DZIADEK] Autolikos

Hermesa przedstawiać nie trzeba, bo to jeden z bogów powszechnie kojarzonych – także jako Hermes Dolios, Podstępny, patron złodziei. Tu zwrócę tylko uwagę na jeden fakt: grecki Hermes jest dość modelowym tricksterem, jak Loki czy afrykańsko-karaibski Anansi. Popatrzcie choćby na ten numer, który jako niemowlę robi Apollinowi, kradnąc mu krowy!

Historia ateńskiej królewny Chione w oczach współczesnych czytających nie przynosi chwały ani Hermesowi, ani Apollinowi. Obaj mianowicie zadurzyli się w tej samej dziewczynie: Chione (Śnieżce), córce Dajdaliona, syna Lucyfera.

Serio, syna Lucyfera, tylko że tego grecko-rzymskiego. Lucifer, a po grecku Phoshoros, to bóg świtu, co oznacza jego imię (Niosący światłość), syn najbardziej kochliwej z klasycznych bogiń, Eos / Aurory, różanopalcej bogini świtu. Dajdalion nie wdał się w ojca, w tym sensie, że interesowało go nie niebo, a ziemia, a konkretnie – wojna. Doczekał się córki, która urodą dorównywała boginiom – i to, jak zwykle w mitach, ściągnęło na nią nieszczęście.
W Chione zadurzyli się mianowicie dwaj bogowie naraz i zaczęli się ścigać, który zdobędzie (współcześnie byśmy zdecydowanie powiedzieli: zgwałci) ją pierwszy. Wygrał Hermes, który pogrążył dziewczynę w głębokim śnie; kiedy się zbudziła, nawiedził ją Apollo, biorąc przykład z tatusia i przybierając cudzą postać – w tym przypadku starszej kobiety. W wyniku tego dnia Chione zaszła w ciążę, i to bliźniaczą, i po dziewięciu miesiącach urodziła dwóch synów – przyszłego wybitnego muzyka i inicjatora misteriów, syna Apollina, Filammona, i przyszłego króla złodziei, Autolikosa, który, jak nietrudno się domyślić, za tatusia miał Hermesa.

Autolikos, którego imię oznacza „Sam Wilk”, a który zamieszkiwał w górach Parnasu, był mistrzem i wynalazcą złodziejskiej sztuki, cieszącym się, jak widać z przytoczonego powyżej homeryckiego passusu, sporym szacunkiem, ale i dużą niechęcią ze strony licznych osób płci dowolnej. Wspomniane imię sugeruje jednak jeszcze jedną umiejętność – czyżby Autolikos był wilkołakiem?
Mógł być, bo kultura grecka doskonale zna ideę zmiennokształtności – za moment będzie o tym trochę więcej – a i wilk odgrywa w niej znaczącą rolę, jako zwierzę związane między innymi z Apollinem. Nie jest też tak, że tradycja antycznej Grecji nie zna koncepcji likantropii – istnieją związane z Arkadią narracje o efebach (młodych mężczyznach, już nie chłopcach, ale jeszcze nie w pełni członkach społeczeństwa) przemieniających się w wilki podczas rytuału obejmującego m.in. antropofagię (kanibalizm). Wydarzenia te miały mieć miejsce na świętach zwanych Lykaia, a mających miejsce na górze zwanej Lykaion – obie te nazwy wyraźnie przywodzą na myśl słowo lykos, wilk. Patronem tamtejszego kultu był nominalnie Zeus z przydomkiem Lykaios, ale częściej przywoływano innego boga z tym samym przydomkiem, a mianowicie – Apollina.

Apollo był bogiem, którego związki z wilkiem są wyraźne i niepodważalne. Wilki towarzyszą zarówno matce boga, Latonie, jak i samemu Apollinowi – identyfikują go zresztą właśnie jako boga młodzieńców. To Apollo opiekuje się tą niebezpieczną fazą życia młodego mężczyzny, kiedy ten nie jest już dzieckiem, ale jeszcze nie stał się mężczyzną w sensie społecznych oczekiwań i wymagań, jakie się mężczyznom stawia: jeszcze nie dla niego dorosłe obowiązki, małżeństwo, udział w życiu publicznym. Ten okres w życiu młodych ludzi w społeczeństwach wywodzących się ze wspólnego indoeuropejskiego pnia kulturowego bywa często kojarzony właśnie z wilkiem: dzikość i spryt tego zwierzęcia stanowi model dla chłopców, którzy mają za zadanie żyć, w tym okresie, jak wilki, często utrzymując się z rabunków i posuwając do oszustwa, podstępów i walki nie fair, czyli wszystkiego tego, co zostanie im zakazane, kiedy wejdą w społeczność dorosłych. Kóryos, czyli grupa, w której żyli, pozostawał, jak oni sami, na marginesie społeczności, w liminalnej sferze związanej ze śmiercią i cieniem, ale także – z przemocą.

Ale co to wszystko ma wspólnego z Autolikosem? Wracamy tu do idei lykantropii i do tego, czy dziadek Odysa był wilkołakiem. Może nie był wilkołakiem jako takim, tylko przywódcą takich właśnie wilków? Albo, już jako dorosły, tym, który w tego typu praktykach pełnił rolę wprowadzającego / inicjującego / opiekuna? W końcu Odyseusz jako bardzo młody człowiek przyjechał do niego, żeby zapolować z dziadkiem i wujami na dzika.

Polowanie na dzika w indoeuropejskiej tradycji to coś znacznie więcej niż zwykłe łowy dla zdobycia żywności. Udane polowanie na to konkretne zwierzę uznawano za dowód dorosłości – chłopak, któremu się to udało, przestawał być dzieciakiem, a stawał się dorosłym mężczyzną. Mamy wiele historii związanych z takimi łowami – najbardziej znany mit w greckiej sferze kulturowej to oczywiście polowanie na dzika kalidońskiego, gdzie łączą się różne opowieści, ale są i takie mniej oczywiste: popatrzmy na Adonisa, który umiera podczas nieudanego polowania na dzika (i pozostaje wiecznym młodzieńcem we władaniu dwóch bogiń, Afrodyty i Persefony), Tezeusza, który pokonuje dziką Faję, potworną maciorę (i zostaje herosem), na Heraklesa, któremu jako jedna z prac przypada walka z dzikiem z Erymantu – a wychodząc poza Grecję, na losy Culhwcha w walijskiej i Diarmuida w irlandzkiej tradycji mitologicznej.

Dzik na rzymskiej mozaice z St. Romain-en-Gal

Kręcimy się wokół tego Autolikosa w kółko, ale wiele wskazuje, że te poszlaki, które nas prowadzą po skomplikowanej, meandrującej drodze interpretacji jego postaci, wiodą w kierunku historii człowieka, którego doświadczenie życiowe i pochodzenie pozwala na przeprowadzanie młodzieńców przez okres bycia „wilkiem” i wprowadzaniu ich, skutecznie, w dorosłość.

Przejdźmy jednak w końcu do drugiej strony genealogii matki Odysa i zastanówmy się tym razem nad matką jego matki. Tu też z możliwych genealogii wybrałam naprawdę niezwykłą postać. O ile bowiem ojciec Antiklei był królem złodziei i być może wilkołakiem, o tyle jej matka była najprawdziwszą con artist.

[PRADZIADEK] Erysichthon, król, który zjadł sam siebie + [PRABABKA] nieznana z imienia żona króla –> [BABKA] Mestra, zmiennokształtna con artist o złotym sercu

Zaczęło się od pradziadka. Pradziadek Odysa, dziadek Antiklei to w mojej wybranej genealogii Erysichthon. Urodziła go – znowu według wybranej przeze mnie wersji, wariantów jest kilka – Hiscilla, córka znanego nam już z tego bloga oryginalnego Ant-Mana, Myrmidona. Ojcem Erysichthona był, według większości wersji, Triopas, książę Tesalii, który solidnie naraził się Demeter. Co zrobił? Ano, w geniuszu swoim kazał zburzyć świątynię bogini, by wykorzystać materiały budowlane przy stawianiu własnego domu. Demeter się wściekła, zesłała na niego węże , które doprowadziły Triopasa do obłędu, a w końcu przemieniła go w gwiazdozbiór Wężownika (1).

Zdjęcia autorstwa Stephane’a Guisarda, zrobione z obserwatorium w Cerro Paranal. Droga Mleczna, po prawej widoczna gwiazda podwójna Ro Ophiuchi w gwiazdozbiorze Wężownika. Źródło: Wikipedia

Myślałby kto, że doświadczenia tatusia coś nauczą syna, prawda? No więc nie za bardzo. Jeden z synów Triopasa, Erysichthon, powtórzył błąd ojca niemal kropka w kropkę – tyle że nie zburzył świątyni Demeter, a wyciął drzewa, których bogini zabroniła mu ruszać. A konkretnie, jak nam mówi Owidiusz, wyciął należący do bogini dąb, obwieszony wotami ku czci Demeter. Kiedy słudzy króla odmówili ścięcia drzewa, wściekły na to złamanie swoich rozkazów Erysichthon porwał siekierę i sam wyciął dąb. Zabił przy tym mieszkankę-patronkę drzewa, hamadriadę – a to, razem ze złamaniem boskiego zakazu, doprowadziło z kolei do wściekłości Demeter.

Demeter w wielu retellingach mitów wygląda na łagodną i opiekuńczą, wręcz nadopiekuńczą, ale nie dajcie się zmylić – ona nie na darmo nosi przydomek Demeter Erinys, Demeter-Erynia, łączący ją z boginiami zemsty i sprawiedliwości. Erysichthon szybko się przekonał, że podpaść bogini-patronce jedzenia. Demeter tym razem nie patyczkowała się z wężami – zesłała na butnego króla Loimos, córkę Eris, boginię głodu i głodowej śmierci. Od tej pory Erysichthon nie zaznał spokoju. Najpierw zjadł należące do siebie bydło i konie, potem zaczął wyprzedawać majątek, by kupić jedzenie, a następnie postanowił sprzedać w niewolę swoją jedyną córkę, Mestrę.

Johann Wilhelm Baur, Erysichthon sprzedaje Mestrę, I poł. XVII wieku;ilustracja stanowi część serii przedstawiającej epizody z Metamorfoz Owidiusza

Nie znamy imienia żony Erysichthona, ale Mestra albo odziedziczyła po niej pewien szczególny dar, jaki posiadała, albo dostała go od swego kochanka, Posejdona. Mestra mianowicie była zmiennokształtną, i to taką, na której przemiany nie wymusza księżyc, pora dnia czy inne warunki. Mestra przybierała dowolną postać wtedy, kiedy chciała.

Choć kochany ojczulek bezlitośnie sprzedał ją w niewolę, Mestra, po ucieczce, postanowiła mu pomóc. Przyjmowała więc różne postacie – raz cennej krowy, raz drogiej klaczy – i dawała się sprzedać, żeby ojciec miał na jedzenie. Po tym, jak zapłata wylądowała już bezpiecznie w rękach Erysichthona, królewna wykorzystywała pierwszą dobrą okazję, by zmienić postać – na przykład, wyobraźmy sobie, na mrówkę – i uciec.

Niestety (albo -stety), nawet pomoc Mestry nie pomogła i Erysichthon, dręczony przez Loimos, w końcu pożarł sam siebie (nie pytajcie mnie, jak mu się to udało). Mestra została sama – w mojej wersji tej opowieści nadal utrzymując się ze sztuki oszustwa – i zapewne gdzieś wtedy poznała króla złodziei, Autolikosa…

(1) U Kallimacha w Hymnie do Demeter jest inna wersja, w której Triopas nie podpadł bogini i widzimy go, jak z przerażeniem patrzy na swojego syna dosłownie przejadającego rodzinny majątek, w scence, która jest bardziej komiczna niż dramatyczna 🙂

Do poczytania: naukowy tekst o polowaniu na dzika jako rytuale przejścia

Smutne bóstwa

Dziś Światowy Dzień Walki z Depresją.

Wiem, że wiele bliskich mi osób walczy z tą paskudną i groźną chorobą, wiele też cierpi na bliskie jej dolegliwości: stany lękowe, anhedonię, wszelkiego rodzaju nawracające smutki, zaburzenia afektywne. To paskudztwo jest naprawdę częste, a i musiało towarzyszyć nam od zawsze, bo gdzieś na marginesie greckiego świata przewija się postać, która jest w zasadzie personifikacją depresji – Achlys.

Achlys, córka Nocy, jest jednocześnie – patrząc na słownikowe znaczenie wyrazu ἀχλύς , -ύος – ciemną mgłą wieczorną, czymś, co zasnuwa oczy człowiekowi załamanemu, zszokowanemu albo umierającemu oraz wszechogarniającym smutkiem. Tak oto opisuje ją poeta (może Hezjod, może jakiś jego naśladowca) w poemacie Tarcza Heraklesa:

Obok zaś stała Achlys, ponura i smutna bogini,
Blada i wychudzona, na nogach chwiejąca się z głodu.
Stawy miała spuchnięte, paznokcie długie jak szpony,
z nosa ciekła jej ropa, a z podrapanych policzków
krew kapała na ziemię. Twarz Achlys grymas wykrzywiał.
Łupież, wszy i brud znaczyły ramiona bogini,
twarz miała mokrą od łez.
[przekład własny, roboczy, mam wrażenie, że nie pierwszy w moim życiu]

πὰρ δ᾽ Ἀχλὺς εἱστήκει ἐπισμυγερή τε καὶ αἰνή,
χλωρὴ ἀυσταλέη λιμῷ καταπεπτηυῖα,
γουνοπαχής, μακροὶ δ᾽ ὄνυχες χείρεσσιν ὑπῆσαν
τῆς ἐκ μὲν ῥινῶν μύξαι ῥέον, ἐκ δὲ παρειῶν
αἷμ᾽ ἀπελείβετ᾽ ἔραζ᾽: ἣ δ᾽ ἄπλητον σεσαρυῖα
εἱστήκει, πολλὴ δὲ κόνις κατενήνοθεν ὤμους,
δάκρυσι μυδαλέη.[Pseudo-Hezjod, „Tarcza Heraklesa”, 264 – 70]

Achlys, odbierająca ofierze apetyt, chęć do życia, zdrowie i troskę o siebie córka Nocy, Grekom jasno kojarzyła się z rozpaczliwym stanem ogarniętego permanentnym przygnębieniem człowieka. U Ajschylosa w Eumenidach towarzyszy Eryniom i przynosi czarną rozpacz, ten sam tragik mówi w dramacie Persowie o Στυγία (…) τις (..) ἀχλὺς [Stygija tis achlys], jakiejś rozpaczy stygijskiej, czyli ponurej jak zaświaty, która spadła na perskich starców po klęsce wojsk Kserksesa w Grecji i śmierci młodego pokolenia perskich wojowników. Historyk Kasjusz Dion prawie 800 lat później każe swoim bohaterom (a konkretnie Cyceronowi) zastanawiać się i dyskutować nad sposobami na usunięcie z duszy achlys – jako sposoby częściowo pomagające wymieniane są piękne słowa oraz filozofia, jakże zaskakująco. Inni grecki pisarz epoki cesarstwa, Plutarch, pisze o czarnych myślach pełnych achlys.

Jako potomkini pierwotnej bogini Nyx (Nocy), Achlys ma wiele wspólnego z Kerami, czarnymi boginiami śmierci przedstawianymi jako drapieżne, pożerające ciała poległych w bitwie i rozszarpujące ludzi ptaszyska. O Kerach – które przywodzą na myśl irlandzkie boginie Morrigan i Badb Catha – pewnie napiszę kiedyś osobno, bo są one ważne zwłaszcza dla epiki, a ja ostatnio siedzę po uszy w lekturach około-homeryckich.

Bliskie Achlys są również inne personifikacje smutku i żałoby – Ania [Rozpacz], Lype [Ból, Cierpienie] i Achos (Cierpienie, ale przede wszystkim psychiczne, emocjonalne), znane zbiorczo jako Algea, Cierpienia, a będące również potomstwem Nocy. Zapewne podobnie jest w przypadku bogini-personifikacji imieniem Amechania – dla starożytnych była ona towarzyszką swoich sióstr Biedy (Penia) i Żebraniny (Ptocheja), ale jej obszar działania jest, niestety, znacznie szerszy i wtedy, i teraz – Amechania to, zgodnie ze swoim imieniem, personifikacja bezsilności i niemożności zrobienia czegoś ze swoim życiem… Amechania jest prawie identyczna w charakterze jak inna podobna personifikacja, Aporia (Niemożność). Zobaczcie zresztą, jak piękną metaforę depresji i walki z nią daje bajka Ezopa o Heraklesie.

Pewnego razu otóż Herakles spotkał na swojej drodze coś. To coś blokowało mu drogę, walnął więc w coś maczugą. Coś natychmiast urosło dwa razy. Uderzył znów, i znowu urosło, blokując całą drogę. Nie wiedział, co zrobić, póki nie pojawiła się jego mądra protektorka, Atena. „To Aporia, Heraklesie”, powiedziała, „i jej towarzyszka Eris, Kłótnia. Kiedy ją atakujesz siłą, rośnie. W ten sposób nie zdołasz ich pokonać”.

Podobna do Achlys jako personifikacja depresyjnego smutku jest też inna bogini rozpaczy, Ojzys, opisana przez Hezjoda niestety mniej dokładnie. Ojzys i Achlys są rodzonymi siostrami, córkami Nocy.

Niestety, starożytni nie pozostawili nam wizerunków bóstw smutku. Zamiast tego wrzucam link do znakomitego, moim zdaniem, rysunku użytkownika Ulfhedinart. Przypomina on, jako żywo, Hezjodową Achlys.

Nimfy od cuchnącej wody

Dzisiejsza notka zaczyna się od książeczki. O, tej.

Okładka

Od lat mam w domu (albo kupiony w Atenach, albo otrzymany od przyjaciółki, nie pamiętam) niewielki tomik z bilingwicznym wydaniem (klasyczna greka / współczesna greka) wyboru z epiki hellenistycznej. Książeczka ta stała do tej pory na półce i czekała na swój czas. Zdjęłam ją, szukając czego innego, po czym zaczęłam przeglądać i znalazłam bardzo sympatyczny epigramat. Napisała go w IV/III w. p.n.e. poetka Mojro z Bizancjum (1), ceniona przez starożytnych, ale nam znana tylko z kilku niewielkich fragmentów (oraz jako matka innego wybitnego poety i uczonego, Homera z Bizancjum – nie mylić z pierwszym Homerem, którego dzieła nasz drugi Homer badał w Bibliotece Aleksandryjskiej!).

Mojro była autorką kilku utworów, wymienianych przez pisarzy starożytnych i zachowanych w małych kawałeczkach. Na pewno napisała poemat epicki zatytułowany Mnemosyne, z którego zachowało się kilka wersów, objaśniających mit o Plejadach. Z innego jej dzieła, Klątwy (Ἀραί) też przetrwały tylko przypadkowe urywki. Z jej twórczości znamy więc głównie epigramaty – krótkie okazjonalne wiersze, z których parę znalazło się w ogromnej kolekcji, znanej dziś jako Antologia Palatyńska. Tam właśnie, pod numerem 189 w księdze szóstej, znajdujemy wiersz Mojro:

Νύμφαι Ἀνιγριάδες, ποταμοῦ κόραι, αἵ τάδε βένθη
ἀμβρόσιαι, ροδέοις στείβετε πόσσιν ἀεί
χαίρετε καὶ σῴζοιτε Κλεώνυυμον, ὃς τάδε καλὰ
εἲσαθ’ ὑπαὶ πιτύων ὒμμι, θεαὶ, ξόανα.

O Anigriady, nimfy, boginie, strumienia córki,
głębia ta świetnie zna waszych różanych stóp ślad!
Bądźcie nam pozdrowione, a Kleonimosa uleczcie:
W gaju sosnowym to on posągi wystawił wam. [przekł. AK, roboczy]

No i nie byłabym sobą, gdybym nie zaczęła grzebać, o co chodziło z Kleonimosem i nimfami.

Anigriady (albo Anigridy, z taką wersją ich imienia też się spotkamy w źródłach) to potamidy, czyli nimfy rzeczne, córki bogów rzek, wnuczki zaś – wielkich bóstw wodnych, Okeanosa i Tethys. Matki naszych Anigriad nie znamy, ale wiemy, kto był ich ojcem.

W Elidzie, krainie geograficznej w zachodniej części Peloponezu, płynie niewielka rzeka Anigros. A raczej płynęła – dziś w tym miejscu znajduje się naturalnie powstałe niewielkie jezioro Kajafa (rosyjska Wikipedia jako jedyna podaje informację, że jezioro powstało po II w. n.e. – logiczne, pisarze z wcześniejszych czasów kompletnie o nim nie wspominają, wzmiankują tylko rzekę, choć Strabon już w I w. n.e. pisze, że rozlewa się ona w szerokie, bagniste i cuchnące mokradła).

Widok na jezioro Kajafa. Autor: Antoniosandrean, opublikowane na licencji Creative Commons Attribution-Share Alike 4.0 International 

Jak wszystkie rzeki, Anigros też miał swoje bóstwo. Możemy domniemywać, że w wyobraźni Greków Anigros-bóg wyglądał jak większość bogów rzek: jak dojrzały mężczyzna, być może z rogami, na pewno ukazywany z naczyniami na wodę.

W każdym razie, rzeka Anigros i jej bóg mieli pewną, hmmm, specyficzną cechę. Tak o to pisze o niej grecki podróżnik i pisarz Pauzaniasz w swoim Przewodniku po Helladzie:

Sądzę, że rzeka Anigros zawdzięcza swój ohydny zapach ziemi, przez którą przepływa jej woda, podobnie jak ma to miejsce w przypadku wód w Jonii, których smród jest zabójczy dla człowieka. Niektórzy z Greków natomiast twierdzą, że to Chejron, albo według innych centaur Pylenor, zraniony strzałą Heraklesa, uciekł i w tej rzece obmył rany z jadu; od trucizny Hydry wody Anigrosu nabrały odrażającego zapachu. Jeszcze inni z kolei uważają, że to Melampos syn Amanthyona wrzucił w tym miejscu do wody to, czego użył w obrzędach oczyszczających Projtydy i że to z tej przyczyny ucierpiała woda Anigrosu. [Pauzaniasz, Wędrówka 5. 5. 10, przekł. roboczy AK].

Mamy tu cały zestaw mitów do wyboru. Ten o centaurach obmywających w wodzie rany, zadane strzałami Heraklesa (umoczonymi, jak wiemy, w jadzie Hydry) jest uzasadniony geograficznie: niedaleko mianowicie znajduje się góra Lapithas, gdzie wedle części wersji mitycznych miała rozegrać się walka mężczyzn z miejscowego plemienia Lapitów z centaurami (inne lokalizują tę walkę na Pelionie).

Góra Lapithas i jezioro Kajafa. Zdjęcie z domeny publicznej.

A o co chodzi z Projtydami?

Wspomniany tu Melampos syn Amathyona, jeden z wielkich greckich wieszczów, o którym wiemy mniej, niż byśmy chcieli – u Homera i w resztkach epiki cyklicznej są ślady ogromnego znaczenia tej postaci – powinien doczekać się osobnej notki, a to ze względu na towarzyszące mu liczne a zabawne lub fascynująco ciekawe anegdoty. Teraz wspomnę tylko o jednej ze związanych z nim historii.

Melampos i jego ukochany brat Bias pozostali bez królestwa i wcale im się to nie podobało. Melampos uznał więc, że zdobędzie władzę nad jakimś terenem, wykorzystując swoje zdolności wieszcza i uzdrowiciela.

Tymczasem trzy córki króla Projtosa nieoczekiwanie wpadły w szaleństwo i… A nie. Może od początku.

Trzy córki króla. Problem w tym, że różne źródła podają różne wersje ich imion. Na przykład Lysippe, Ifinoe i Ifianassa. Albo Lysippe, Hipponoe i Kyrianassa. No chyba że od początku było ich dwie, Elege i Kelajne?

Jak by się nie nazywały, trzy (a może dwie?) Projtydy były córkami króla Argos Projtosa. On sam wywodził się z rodu skoligaconego z mnóstwem herosów. Był wnukiem Hypermnestry, jedynej z Danaid, która nie zabiła męża; sam zaś był stryjem Perseusza – Danae, matka herosa, była bratanicą Projtosa, córką jego jedynego brata Akrizjosa. Tak, wiem, że wiecie, że kocham mitologiczne genealogie i że to bywa męczące XD.

Projtydy miały matkę, oczywiście; w większości wersji jest nią Steneboja, która fatalnie zapisała się w historii innego herosa, Bellerofonta (usiłowała go uwieść jak biblijna żona Putyfara – Józefa i równie fałszywie go potem oskarżyła). Albo z okazji win mamusi, albo ponieważ same obraziły bogów (nie uczciły Dionizosa? Albo Hery? Ukradły złoto zdobiące posąg bogini?) Projtydy zostały opanowane niszczycielskim, morderczym szałem.

I dalej było jak w znanych baśniach: król obiecał pół (a konkretniej jedną trzecią) królestwa (i po negocjacjach dorzucił rękę królewny) za uleczenie córek. Melampos i Bias zebrali grupę ludzi i popędzili oszalałe dziewczyny ku miastu Sykion. Po drodze jedna z nich, Ifinoe, umarła z wyczerpania. Dwie pozostałe jednak Melampos uzdrowił. On i jego brat poślubili siostry i każdy z nich otrzymał we władanie jedną trzecią królestwa Projtosa.

Co takiego Melampos mógł wrzucić do wody, co zatruło jej zapach? Nie wiemy. Grecy używali przy rytualnych oczyszczeniach różnych substancji, najczęściej krwi, ale czego mógł użyć półbóg? Pewnie trzeba będzie napisać o tym osobno.

Akropolis miescowości Samiko. By Morikanos – Own work, CC BY-SA 4.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=51292480

A wracając do naszych nimf i ich posągów. Anigriady miały swoje własne miejsce kultu: jaskinię w pobliżu miejscowości Samiko na wybrzeżu Elidy. Tam zajmowały się tym, w czym, jako potamidy, były specjalistkami, a mianowicie – leczeniem.

Cuchnące wody Anigrosu uchodziły bowiem w starożytności za szczególnie cenne w leczeniu problemów skórnych. Jak pisze geograf Strabon (I w. p.n.e./ I w. n.e.), osoby chorujące na trąd i inne schorzenia identyfikowane przez starożytnych jako związane ze skórą odbywały pielgrzymki do groty Anigiriad, obiecywały im odpowiednią ofiarę, a następnie przecierały chorobowo zmienione miejsca wodą. Później zaś należało przepłynąć się w rzece Anigros – jej wody zmywały chorobę i zostawała ona w rzecznym, cuchnącym mule, człowiek zaś wychodził uzdrowiony.

To by wyjaśniało historię naszego Kleonimosa. Prośba o ocalenie / uleczenie oznacza, że zapewne sam cierpiał na jakieś przypadłości, z których mogły go uleczyć Anigriady. Ponieważ przy okazji wystawił nimfom posągi (ksoana), musiał być zarówno zamożny, jak i zdesperowany.

Ale co to właściwie znaczy, „wystawił posągi”? Greka używa tu słowa εἵσατο [hejsato], dosłownie „usadowił”. Jest to forma aorystu medii (czas przeszły dokonany strony zwrotnej) od czasownika ἵζω [hidzo], usadzić. W tej konkretnej formie jednak jest to termin techniczny związany z religią grecką, oznaczający „zbudował/-a, dedykował/-a świątynię, posąg albo miejsce kultu”.

Innymi słowy, nasz pacjent wystawił nimfom w sosnowym gaju kultowe posągi. Co to takiego jest mianowicie ksoanon? Jest to otóż drewniany (później często rekonstruowany w marmurze) posąg bóstwa, w postaci słupa z głową i ewentualnie rękami. Prawdopodobnie była to pierwotna forma kultowych posągów w Grecji. Takim ksoanonem był np. znany z Iliady Palladion, archaiczne przedstawienie Ateny. Podobnie było w przypadku Artemidy Efeskiej: zachowane rzymskie marmurowe kopie są prawdopodobnie wersjami pierwotnego ksoanonu bogini.  

Artemida (Diana) z Efezu, osiemnastowieczna grafika na podstawie zachowanych rzymskich kopii

Innymi słowy, pacjent ufundował nimfom kult, a poetka napisała o tym wiersz. Albo nie było żadnego pacjenta, a poetka napisała wiersz o czymś, co się mogło zdarzyć – tego rodzaju fundacje dla bóstw są bardzo częste w Grecji.

Sosna alepska (Pinus halepensis) w pobliżu Sunion w Grecji. Autor zdjęcia: C messier. Licencja CC BY-SA 4.0

Jedno jest pewne. W okolicy jeziora Kajafa do dziś istnieją ciepłe źródła, a teren uchodzi za uzdrowiskowy. Okolica szczyci się też swoimi pięknymi lasami sosny alepskiej (Pinus halepensis). Starożytnym nimfom powinno podobać się w tym rejonie.

(1) Hmmm. Skoro grecka Σαπφώ [Sapfo] to po polsku Safona, Λητώ [Leto] – Latona, a Γοργώ [Gorgo] – Gorgona, to może i poetka Μοιρώ [Mojro] powinna być Mojrona?

Dobre rady na święta

W grudniu – a konkretnie pod koniec grudnia – Rzymianie obchodzili Saturnalia, ważne święto ku czci Saturna (greckiego Kronosa), boga związanego w Rzymie głównie z obfitością i spokojem. Z okazji tych świąt Lukian z Samosat (II w. n.e.), syryjsko-grecko-rzymski pisarz i satyryk, ma dla nas kilka dobrych rad, jak świętować. Specjalnie na tę okazję nasz pisarz przywdziewa maskę kapłana i udaje się na rozmowę z samym bogiem. Oto rady Saturna dotyczące zimowego świętowania.

Saturn w zimowym płaszczu (ale boso, bo jest bogiem). Fresk z Domu Dioskurów w Pompejach, obecnie w Museo Archeologico Nazionale w Neapolu. Zdjęcie: wikipedia

Kronos: Cała ta moja parada siedem trwa dni i gdy ten termin minie, zaraz prywatną staję się figurą (…). [w ciągu tych dni wolno] tylko pić, hulać, wrzeszczeć, figlować, grać w kości, królów biesiady wybierać, niewolników fetować, klaskać drżącymi dłońmi, czasem z obliczem sadzą usmarowanym w zimnej z głową dać się zanurzyć wodzie. [Lukian, Saturnalia, 4, przeł. Michał Konstanty Bogucki]

Następnie bóg obfitości proponuje nam trzy główne prawa, dotyczące świętowania w Saturnalia.

Ogród z choinką 🙂 (fresk z podziemnej sali jadalnej w willi Liwii (Prima Porta), I w. p.n.e., obecnie w Palazzo Massimo alle Terme (Rzym)

Pierwsze prawo Saturnaliów:

Niechaj nikt żadnej ani publicznej, ani prywatnej sprawy w te święta nie załatwia, oprócz rzeczy zabawę mających na celu, hulankę, wesołość. Kucharze jedynie i cukiernicy winni być zajęci! Niech równe przysługują prawa wszystkim: niewolnikom i wolnym, biednym i bogatym! Gniewać się, miotać, grozić – wzbronione! (…) Niech nikt w czasie świąt ani sreber, ani szat swych nie kontroluje, ani gimnastyki w Kronia ( = Saturnalia) nie uprawia, ani wymową niech się nie para.

Drugie prawo Saturnaliów:

[Bogacze] mają trzymać w gotowości mniej więcej dziesiątą część dochodów, z garderoby rzeczy zbędne, sprzęty i znaczniejszą liczbę sreber. Dzień przed uroczystością mają zarządzić ofiarę oczyszczalną (…). Podzieliwszy te rzeczy, niech je przed zachodem słońca poślą przyjaciołom (…). Uczonym należy dwa razy tyle wszystkiego posłać – zasługują oni na podwójne porcje. (…) Niech bogacze zapłacą długi za ubogich przyjaciół, a także czynsz za tych, co są winni, a uiścić go nie mogą. W ogóle mają się w pierwszym rzędzie dowiedzieć, czego szczególnie potrzebują (…) Jako dar w zamian niech pośle biedny bogaczowi, jeśli jest wykształcony, starą książkę treści wesołej, albo biesiadniczą, lub przez siebie samego napisaną broszurkę.

Trzecie prawo Saturnaliów – zasady ucztowania:

Wykąpać się, skoro cień wskazówki na zegarze słonecznym będzie miał sześć stóp. Przed kąpielą zagrać w kostki o orzechy. Niech każdy się położy [na uczcie], gdzie Los zdarzy: stanowisko, ród, bogactwa nie dają prawa do pierwszeństwa. Niech wszyscy piją to samo wino (…). Porcje mięsa mają być równe dla wszystkich. (…) Kielichy niech postawione będą rozmaite. Niech wolno będzie wznosić toast, jeśli kto ma ochotę. (…) Nie zmuszać do picia, gdy kto pić nie może. Na biesiadę tancerza albo lutnisty początkującego niech nie będzie wolno sprowadzić. Żarty dozwolone, ale niedokuczliwe. Na zakończenie – gra w kości o orzechy. Gdyby ktoś o pieniądze grał, nie dać mu na drugi dzień nic jeść. I zostać na miejscu, i wyjść niech będzie wolno każdemu, kiedy zechce.

Sosna. (fresk z podziemnej sali jadalnej w willi Liwii (Prima Porta), I w. p.n.e., obecnie w Palazzo Massimo alle Terme (Rzym)

Przyznacie, że te rady: odpoczywajmy, nie bądźmy dla siebie nawzajem wredni, traktujmy się sprawiedliwie, pozwólmy każdemu jeść i pić tyle, ile chce, bez zmuszania, dajmy sobie nawzajem przestrzeń, będąc razem, a szykując prezenty, pamiętajmy o potrzebach zarówno przyjaciół, jak i tych osób ubogich, którym możemy jakoś pomóc (a przy okazji prezentów – zrecyklować coś, co nam już niepotrzebne) – brzmią jak przepis na całkiem przyjemne święta. No i nie zapominajmy o podwójnych prezentach dla uczonych, oni na pewno na nie zasłużyli!

Wesołych Świąt wszystkim!

Śnieżna góra boga zmarłych

Chyba najbardziej znany opis zimy w łacińskiej literaturze zawdzięczamy, a jakże, Horacemu. W pieśni dziewiątej z księgi pierwszej tak oto opisał zimowy widok (przekład własny – AK)

Spójrz! Połyskuje w głębokich śniegach szczyt
Sorakte. Ciężar zimy przytłacza las,
gałęzie skrzypią, mróz aż trzaska.  
Rzeki zamarły, skute lodem.

Roztop to zimno: dołóż do ognia drew,
I nie oszczędzaj! Szczodrze w puchary  wlej,
Mój Taliarchu, czyste wino,
Z dzbanków sabińskich o dwóch uchach.

A całą resztę bogom w opiekę dać
trzeba. Już ucichł z ich woli wściekły szkwał
i walka wichrów, a cyprysy
I stary jesion tkwią bez ruchu.

Co jutro przyjdzie, to już nie nasza rzecz
Pytać, nie nasza martwić się o te dni
Które da los. Ciesz się miłością,
Mój chłopcze, z tańców nie rezygnuj,

nim nad twą głową nie zawisł jeszcze cień
Gorzkiej siwizny. Teraz jest właśnie czas
Ćwiczyć się w walce, a pod wieczór
 W ciemności szeptać czułe słówka.

Ukrytą w kącie dziewczynę zdradzi śmiech
Słodki. Tej nocy od niej pamiątkę weź,
Z ramienia zdjętą albo z palca
Co się opiera dla zabawy.

Soracte, choć bez śniegu. Zdjęcie zreprodukowane z bloga Let it snow! 5 must-visit winter landmarks in Latium – Kappa Language School Blog

Soracte (dziś Monte Soratte), cała w śniegu, to jest jeden z tych obrazów z poezji łacińskiej, który się zwykle pamięta nawet po jednorazowej lekturze – wizja lodowatej pogody, która zmroziła rzeki i pokryła świat warstwą śniegu tak grubą, że jęczą i skrzypią pod jej ciężarem gałęzie leśnych drzew, jest daleka od tego, co wyobrażalibyśmy sobie, myśląc o italskiej zimie.

Soracte, góra, którą wspomina w swojej pieśni Horacy, to najwyższy szczyt w okolicach Rzymu – liczy raptem jakieś plus minus siedemset metrów n.p.m., ale wygląda imponująco, zwłaszcza że jest górą samotną, wyrastającą wśród równiny. A z zimą kojarzyła się starożytnym nie bez przyczyny.

Jean-Baptiste-Camille Corot, Monte Soratte widziana z miejscowości Civita Castellana, szkic, 1827; źródło: strona miasta Civita Castellana

Soracte mianowicie była siedzibą kultu Ojca Soranusa – dość tajemniczego boga, czczonego oryginalnie przede wszystkim przez mieszkających w pobliżu góry Falisków. Faliskowie, lud spokrewniony językowo z Rzymianami, a kulturowo pozostający pod mocnym wpływem Etrusków, zostali w końcu, mimo zawziętego oporu, podbici przez Rzym – proces ten ostatecznie zakończył się podczas pierwszej wojny punickiej, kiedy Rzymianie stłumili bunt Falisków i ostatecznie złamali opór podbitego już wcześniej ludu. Związki Falisków z Etruskami okażą się znaczące w kontekście Soranusa.

Moneta z głową Apollina i wizerunkiem wilka. Rhegium, II w. p.n.e. (Rutter, HN, 2562)

W rzymskich źródłach bóg ten pojawia się jako identyfikowany z dwoma klasycznymi bóstwami. Najczęstsze skojarzenie to Soranus Apollo – jak w najstarszym źródle wspominającym Soranusa, którym jest Wergiliuszowa Eneida (I w. p.n.e.); w poemacie tym (XI, 784), gdzie jeden z bohaterów, pochodzący z okolic Soracte Arruns, modli się słowami summe deum, sancti custos Soractis Apollo, „świętej Sorakte z bogów największy strażniku, Apollo”! (przekład własny – AK). Taka sama identyfikacja pojawia się i u innych starożytnych pisarzy.

Druga wersja identyfikacji Soranusa, tym razem w jednym z najobszerniejszych źródeł – komentarzu Serwiusza do Eneidy – zakłada z kolei, że Soranus jest bóstwem, odpowiadającym takim postaciom, jak Dis Pater czy Pluton. W tej wersji byłby on więc władcą zaświatów, odpowiednikiem greckiego Hadesa.

Hades (Dis Pater, Pluton) i Persefona (Prozerpina). Tablica wotywna z Lokrów (Kalabria, ale miejscowość grecka), obecnie w muzeum w Reggio di Calabria. Źródło: wikipedia

Soranus miał w miasteczkach położonych w okolicy Soracte – dziś te tereny administracyjnie należą do miasta stołecznego Rzym, ale w starożytności, zwłaszcza na początku rzymskich podbojów, te czterdzieści pięć kilometrów od centrum miasta to była całkiem spora odległość i leżały tu odrębne miasteczka – swoje specjalne kapłańskie bractwo. Kapłanów tych – byli to mężczyźni, pochodzący z konkretnych, zwykle arystokratycznych, rodzin z okolicy – zwano Hirpi Sorani, co w jezyku falijskim oznacza wilki Soranusa albo, jak twierdzą niektórzy językoznawcy, wilki z Soracte. Raz w roku prezydowali oni bardzo specyficznemu, lokalnemu kultowi. Zimą na górze wznoszono stos z suchego drewna (u Wergiliusza – sosnowego, ale nie wiemy, czy rzeczywiście były to gałęzie i pnie poświęconej Kybele sosny, czy też poecie po prostu pasowały one metrycznie i stylistycznie), które następnie podpalano. Gdy ognisko się wypaliło, kapłani-wilcy zdejmowali buty i bosymi stopami spacerowali po gorącym żarze, nie odnosząc żadnych ran ani kontuzji.

Skąd się ta, kojarząca się z legendami o fakirach, tradycja wzięła? Wspomniany wcześniej komentarz Serwiusza do Eneidy opowiada nam szalenie ciekawą historię. Pewnego dnia mianowicie pasący stada na górskich łąkach Soracte pasterze składali ofiarę ku czci Plutona – bowiem, jak przypomina Serwiusz, szczyt ten dis manibus consecratus est, „poświęcony jest bóstwom podziemnym” – kiedy do ognia podbiegły wilki i porwały  część wrzuconych na ofiarę zwierzęcych wnętrzności. Pasterze rzucili się za nimi w pogoń, chcąc pozabijać złodziei, ale nie zdołali. Wilki zawiodły ich prosto do jaskini, w której się ukryły, a z której nagle wydobyła się chmura trującego gazu, natychmiast zabijając ścigających z wyjątkiem paru. Miejscowi, gdy to odkryli, zrozumieli, że wilki nie były zwykłymi zwierzętami, ale wysłannikami bogów, i od tej pory wyznaczyli spośród siebie grupę kapłanów, którzy mieli przebłagać bogów za ten atak na ich posłańców, przyjmując wilczy tryb życia, czyli, jak pisze nasz autor, żyć z rabunku.

Nie jest do końca jasne, co ma autor na myśli, gdy chodzi o to ostatnie, ale jedno wydaje się pewne – obecność wilka w kulcie na Soracte ma na pewno związek z chtonicznymi i boskimi konotacjami tego zwierzęcia. Dla Greków (a Faliskowie, przez wpływy etruskie, nie byli od kultury greckiej odcięci) wilk to święte zwierzę Apollina, kojarzone z jego matką (o Latonie jako wilczej bogini pewnie kiedyś napiszę osobno) i z nim samym, jako Apollinem Lykajosem, czyli Wilczym. W Rzymie z kolei – no cóż, o roli wilczycy w rzymskiej tradycji chyba nie muszę mówić; z kolei wszelkie opisy omenów i znaków wróżebnych sugerowałyby, że wilk postrzegany jest w religii rzymskiej podobnie, jak w opowieści Serwiusza – jako wysłannik bogów, w tym zwłaszcza Marsa.

Nie ma więc wątpliwości, że góra Soracte widziana była przez Falisków, a po nich – przez Rzymian, jako święta i związana z zaświatami. Poświadcza to także, poniekąd, wczesne powstanie tam miejsc kultu chrześcijańskiego – te nader często lokowano w okolicy kiedyś znanej z religijnych ceremonii pogańskich.

Bogini Feronia na monecie Petroniusza Turpillianusa z czasów augustwoskich. Źródło: wikipedia

Dodajmy jeszcze, że jedno z naszych dość wczesnych źródeł – Geografia Strabona – wskazuje na obecność na górze Soracte kultu innej boskiej postaci. Strabon mianowicie wymienia boginię Feronię – ważne lokalne bóstwo, której kult rozpowszechnił się później w Rzymie. Feronię, której imię może przywodzić na myśl słowo ferus, dziki, kojarzono w Rzymie bądź jako boginię dzikiej natury, pustkowi i natury, bądź jako postać związaną ze żniwami i zbieraniem plonów. Związane z nią mity – jak ten, że jej święty gaj, zniszczony przez pożar, natychmiast z powrotem się zazielenił, kiedy tylko próbowano wynieść z niego posągi bogini, albo że kiedy próbowano zabudować fortyfikacjami teren między jej świątynią a okolicznym miasteczkiem, wszystkie te próby skończyły się niszczeniem kolejnych wież przez piorun – wskazują na konotacje związane z naturą, choć raczej dziką. Co ciekawe, Feronia była także boginią-patronką wyzwoleńców i generalnie wyzwalania z niewoli, a w jej świątyni w miejscowości Terracina wyzwalano niewolników.

I wiecie, myślę, że jak się czyta wiersz Horacego, to ten kontrast (tam jest skuta lodem, spowita śniegiem góra boga zmarłych, my tutaj musimy napalić w piecu, napić się wina i dobrze się bawić, póki możemy) nie jest chyba tak całkiem przypadkowy 😊

Do poczytania:
Ciekawy artykuł naukowy na temat Hirpi Sorani:

Mika Rissanen, „The Hirpi Sorani and the wolf cults of Central Italy” Arctos 46 (2012), s. 115–35, do znalezienia tutaj.

Spisek Pizonów, jakiego nie znacie.

Po serii poważnych analitycznych notek – dziś archeologia blogowa, i to raczej komiczna. Odgrzebuję starą notkę, poświęconą jednej z najgłupszych, a przy tym – najbardziej rozrywkowych teorii spiskowych związanych z antykiem, jakie widział ten świat. Umieściłam ją na swoim blogu popkulturowym, ale potem uznałam, że warto wrzucić i tutaj, jako swoistą parę do notki o świętym grzybie.

 

TAK, JEST PRIMA APRILIS, NIE, JA TEGO NIE ZMYŚLIŁAM!

 

Prawda jest taka: przepadam za teoriami spiskowymi (a ich popkulturowy walor jakoś tam usprawiedliwia istnienie tego wpisu na tym konkretnym blogu). Im głupsza, tym lepsza i tym większy jej walor rozrywkowy. Poczciwe jaszczury w rządzie światowym dawno mi się znudziły – i stąd właśnie dzisiejszy wpis, sponsorowany przez krakowski Massolit, gdzie dziełko swego czasu za 2 PLN zakupiłam. Ergo, oto przed Wami…

 

 

OBJAWIENIE PIZONÓW W DWUNASTU PUNKTACH Z PODPUNKTAMI I EPILOGIEM

 

No więc tak: główna teza książki (broszurki raczej) pana ponoć Abelarda ponoć Reuchlina (ani jednego, ani drugiego, to dość bezczelny pseudonim – AK), który wydaje się w swoje tezy szczerze wierzyć, jest następująca: chrześcijaństwo jako takie zostało wymyślone przez tajną grupę, złożoną z przedstawicieli politycznej i intelektualnej elity Rzymu czasów od Nerona do Marka Aureliusza. Autorzy, straszni egocentrycy, ukryli w swoich książkach (NT, dzieła Ojców Kościoła) mnóstwo dość łatwo odczytywalnych aluzji do siebie i swojej rodziny, ergo następnie zarówno ich zwolennicy, jak i wrogowie te same zakodowane informacje powtarzali/rozkodowywali; innymi słowy, cała kultura Zachodu pełna jest aluzji do Pizonów. To jest o tyle ciekawe, że ewidentnie mamy do czynienia z teorią spiskową stworzoną, by wskazać, summa summarum, dziejową rolę Żydów i chęć jej przez spisek zniszczenia. Zwykle, szczerze mówiąc, Żydzi w teoriach spiskowych odgrywają nieco inną rolę…

 

Oto zaś główne (=co zabawniejsze i bardziej bzdurne) tezy tego dziełka, w zapowiadanych 12 częściach.  Zasadniczo bez komentarza, chyba że mnie szlag trafi i pióro (klawiatura) poniesie.

 

CZĘŚĆ I

 

1. Wyznawcy judaizmu stanowili 10% mieszkańców Imperium (hmmm, raczej nie – AK) i Rzymianie bali się, że stanie się on religią dominującą i obali instytucję niewolnictwa.

 

2. Szczególnie zaś bał się Lucjusz Kalpurniusz Pizon (znany też jako Lucyliusz, adresat listów Seneki, często określany inicjałami KP (tylko że nie – ta identyfikacja jest, hmm, wyssana z palca – AK).

 

 3. KP bał się nie tylko o swoje prawo po posiadania niewolników, ale i o to, że Żydzi go nienawidzą, jako że był przez żonę spokrewniony z Herodem; obawiał się, że nienawidzący pamięci Heroda Żydzi zrobią na niego zamach. KP miał paru synów, wśród nich Ariusza Kalpurniusza Pizona (co prawda historia o nim milczy, no ale nie powstrzyma nas to w drodze do prawdy – AK).

 

CZĘŚĆ II

 

1. Pizonowie postanowili zadziałać metodą „klin klinem” i skopiować od Żydów ideę świętej księgi, tyle że napisać ją tak, żeby gwarantowała niewolnictwo i wieczną władzę Rzymian, w tym w szczególności rodu Pizonów.

 

2. Wynajęli do pomocy starego kumpla Senekę i jego bratanka Persjusza (tylko że nie, krewnym Seneki był inny poeta tej epoki, skądinąd kumpel Persjusza, Lukan), po czym przy ich pomocy napisali Ewangelię wg Marka, a ściślej mówiąc – jej pierwszą wersję.

 

3. Niestety, o pięknym planie zwiedziała się sympatyzująca z judaizmem  cesarzowa Sabina Poppea i kazała mężowi coś z tym zrobić. Ergo, Neron wymyślił spisek Pizonów i pozbył się części konspiratorów (dobra, tak zwany spisek Pizonów rzeczywiście miał miejsce, choć chodziło jakby trochę o co innego – AK).

 

CZĘŚĆ III

 

1. Jednakowoż, część Pizonów przeżyła. Syn Lucjusza Ariusz (nie ma takiego w historii – AK) celowo sprowokował wybuch wojny w Judei w roku 66 n.e., żeby zniszczyć Świątynię w zemście za brak wiary Żydów w sfabrykowaną przez jego tatusia historyjkę (TYLKO ŻE NIE – AK).

 

2. W tzw. międzyczasie Pizonowie podrzucili Neronowi kreta, w postaci niewolnika Epafrodyta, który cesarza w końcu zamordował (to skomplikowane; Epafrodyt był wyzwoleńcem Nerona, to on miał pomóc w jego samobójstwie, za następnego reżimu zrobił karierę – AK).

 

3. Do konspiracji włączono wtedy rzymskiego generała Wespazjana; w tym czasie Ariusz Kalpurniusz Pizo zdążył już napisać Ewangelię wg Mateusza, nową wersję Ewangelii wg Marka i Ewangelię wg Łukasza. Każda postać, której imię zawierają litery P, I, S i O (a szczególnie wszystkie postacie imieniem Ioseph-Józef) to alter ego autora. Najważniejsze alter ego autora to Jezus Chrystus, choć w jego imieniu nie ma ani P, ani O. Ciekawe, co nie?

 

CZĘŚĆ IV

 

1. Następnie kolesie wymyślili Pawła z Tarsu. 2. Następnie, co jeszcze zabawniejsze, ci sami kolesie wymyślili Józefa Flawiusza (jedną z najlepiej biograficznie udokumentowanych postaci literatury greckiej tych czasów – AK). 3. Podsumowując tę część rozważań: po śmierci starszego Pizona z rąk Nerona, jego syn ucieka, ukrywa się przed ludźmi i przez 73 lata pisze kanon Nowego Testamentu i corpus dzieł Józefa Flawiusza. Przy Ewangelii wg Łukasza pomaga mu Pliniusz Młodszy.

 

Panowie w dziele tworzenia nowej świętej księgi nie byli sami. Pomagali im także i inni autorzy. I tak kolejne dzieła (współ)tworzyli:

 

1. List do Hebrajczyków – Flawiusz Arrian (!), zwany też Appianem (!), wnuk Pizona (!) (Arrian to jedna osoba, Appian – inna, pochodzili z różnych krain, po obu zostały pisma, żaden nie był z rodu Pizonów – AK)

 

2. Pisma św. Ignacego – Pliniusz Młodszy (no comments – AK)

 

3. Septuagintę – Ariusz Pizon (YEAH, całą – AK)

 

4. Liczne pisma ojców kościoła, w tym Pasterza Hermasa, Didache, Męczeństwo św. Polikarpa oraz na dodatek traktat o wyprawie Aleksandra Wlk. do Indii, 24 tomy historii Rzymu i pisma nieistniejącego  Epikteta – Flawiusz Arrian Appian (Flawiusz Arrian faktycznie napisał pismo o wyprawie Aleksandra i pomógł spisać dzieła swego mistrza Epikteta; Appian z Aleksandrii faktycznie napisał pismo o dziejach Rzymu – AK).

 

CZĘŚĆ VI

 

1. NT jest pełen tajnych numerycznych kodów, które kodują Pizonów (6 stron objaśnień); najważniejsze z magicznych liczb to 60 (=KP), 14 (=KP) i 16 (=, dla odmiany, KP). 

 

2. Ekskurs – The Number of the Beast:  Jeden z synów Ariusza Pizona zdradził rodzinę, pokonał pod pseudonimem ich protegowanego Bar Kochbę i na złość rodowi napisał Apokalipsę. 666 = „Christus Flavius Iosephus”, czyli wszystkie ważne alter ego jego taty w jednym. Tatuś = Szatan, znaczy się.

 

3. Cd. kodów i symboli: Wielbłąd a.k.a Camel (ten od ucha igielnego; sorry, najwyraźniej starożytni Żydzi i Rzymianie, podobnie jak kosmici, chętnie mówią po angielsku) = Kamillus, rzymski wódz, ten od zniszczenia Wejów jakieś 450 lat wcześniej, ni mniej ni więcej. When we reverse the order of the first two letters of „Iosepos” and add the name of that city, the result is „Oy, Veii” (Nie, nie wiem, o co chodzi – AK). Pantera = Jezus, i stąd kot w butach (Nie, dalej nie wiem, o co chodzi; tzn. wiem, o co chodzi z Jezusem i Panterą, nie wiem, co ma do tego Kot w Butach – AK)

 

CZĘŚĆ VII

 

LUDZIE ŚWIADOMI TAJEMNICY AUTORSTWA NT ROBILI DO NIEJ ALUZJE W CAŁEJ PÓŹNIEJSZEJ HISTORII LUDZKOŚCI:

1. Pizon uważał się za nowego Mojżesza i dlatego przedstawiał się jako Minos – i dlatego Henry Fielding w „A Journey from This World to the Next” umieszcza postać imieniem Minus.

 

2. Piso znaczy (nie, nie znaczy – AK) po łacinie „piekarz”… i dlatego Sherlock Holmes mieszka na Baker Street.

 

3… oraz stąd też (choć diabli wiedzą, jak) opowieść o chodzeniu po śladach z okruszków, domku z piernika oraz Jasiu i Małgosi.

 

4. Kalpurniusz kojarzy się z greckim słowem „kolpos” (=łono), stąd: być na łonie Abrahama i  ukochany uczeń spoczywający na łonie Jezusa.

 

CZĘŚĆ VIII

 

1. Żydzi jakoś nie łapali się na projekt Pizonów, ergo trzeba im było ten projekt jakoś zareklamować; stąd idea wymyślenia Pawła, który z prześladowcy staje się wyznawcą.

 

2. W tzw. międzyczasie córka Pizona Phoebe, pod zmienionym imieniem (jako Pompeja Plotyna) zostaje żoną Trajana; ród Pizonów przejmuje władzę nad światem (NARESZCIE – AK; Plotyna z rodem Pizonów rzeczywiście była spokrewniona).

 

3. Projekt nabiera rozmachu: Pliniusz Młodszy zostaje wysłany do Bitynii (!), by zakładać pierwsze kościoły chrześcijańskie (!!); stamtąd jest niedaleko do Pontu, stąd ksywa Poncjusz, potem przypisana Piłatowi. Pizonowie w tym czasie w przebraniach biskupów objeżdżają znany świat, propagując swoje teorie (co się tu w ogóle – AK).

 

4. Nie wszystkim Rzymianom podoba się plan Pizonów. Krytykują go Juwenalis i Marcjalis, ale Pizonowie ich przekupują. Idee Pizonów propagują: protegowany Pizonów, Plutarch, ich nadworny prawnik, Tacyt oraz syn Phoebe z pierwszego małżeństwa, Swetoniusz (NIE; rodzina Swetoniusza pochodziła ze niższej średniej klasy w afrykańskiej Hipponie, Plotyna urodziła się jako wysoka arystokratka w Hiszpanii, do tego byli mniej więcej rówieśnikami, on nieco starszy – AK). To on, pod przybranym imieniem, został cesarzem (ale którym?? – AK)

 

5. Zarówno Jezus Chrystus, jak i Józef Flawiusz, to aliasy pana KP. Skąd o tym wiemy:

 

a) czternastoletni Józef lubił się uczyć, a dwunastoletni Jezus rozprawiał z mędrcami w świątyni.

 

b) Józef wysłał delegację do Ekbatany, a Jezus powiedział „Idźcie i nauczajcie”.

 

c) Józef koło trzydziestki się poddał Rzymianom, Jezus zaczął nauczać, mając lat 30

 

d) Józef był kiedyś w Kanie Galilejskiej i Jezus był kiedyś w Kanie Galilejskiej.

 

e) Józef kazał swoim żołnierzom wrócić do domu po trzech dniach czekania, a Jezus po trzech dniach zmartwychwstał.

 

f) Józef był oskarżony o defraudację 20 srebrników, a Judasz sprzedał Jezusa za 30 srebrników.

 

g) Józef uratował przed ukrzyżowaniem trzech swoich ludzi, dwóch zmarło, jeden przeżył; Jezusa ukrzyżowano z dwoma łotrami, oni umarli, on zmartwychwstał.

 

No doprawdy nie rozumiem, jak mogło was to nie przekonać.

 

Już wiemy, że Jezus = Józef Flawiusz. Teraz udowodnimy, że Józef Flawiusz = Pizon. Żywot Flawiusza jest pełen zagadek i nie do końca wiarygodny (to ostatnie to akurat prawda – AK). Józef Flawiusz =  Cestiusz Gallus, ten sam, który prowokuje (tylko że nie – AK) powstanie 66 r. = Cezeniusz Gallus; ten sam, bo też Gallus, historia o nim raczej milczy = Cezeniusz Petus, guberator Syrii; ten sam, bo też Cezeniusz =  Trazea Petus, filozof skazany na śmierć przez Nerona; ten sam, bo też Petus = Kalpurniusz Pizo bo też skazany na śmierć przez Nerona. Wniosek : Jezus = Józef Flawiusz = Kalpurniusz Pizon!

 

Teraz to już na pewno jesteście przekonani.

 

CZĘŚĆ XI

 

W historii świata wielu ludzi zdawało sobie sprawę z istnienia konspiracji Pizonów. Oto kilka przykładów:

 

A) Pizonowie celowo użyli chrześcijaństwa do sprowokowania zagłady Żydów za rządów Trajana i kolejnych cesarzy; rabini i ważni Żydzi zdawali sobie z tego sprawę, dlatego często w różnych miejscach umieszczali aluzje do liczb i liter/słów kluczowych dla Kodu Pizonów; i tak na przykład: „far beyond our poor power to add or detract”, czyli rola litery P jak Piso w „Przemowie gettysburskiej” Lincolna;

 

B) 14 stacji Drogi Krzyzowej ORAZ koncept „sweet sixteen”. Podane razem.

 

C) Hasło „The Power of Positive Thinking” (znowu „litera P”)

 

D) Imiona „Shylock” i „Sherlock”

 

E) GI Joe (?????? – AK?)

 

F) Hugo Gernsback napisał opowiadanie pt. „Ralph 124C41+”

 

G) Książek o Czarodzieju z Oz jest: oryginalnych 14, w sumie 40

 

H) Opowiadań o Sherlocku Holmesie jest 56 + 4 powieści, w sumie 60; a ostatnie słowa w ostatnim tekście brzmią „Some day the true story may be told”.

 

Tak, ja też nie widzę związku.

 

Ponieważ Pizon napełnił NT aluzjami do siebie, dającymi się odczytać przy odrobinie wysiłku, czasami odnosili się do nich także i chrześcijanie i muzułmanie (jedni i drudzy wiedzący doskonale, że wierzą w przydatny humbug i przekonani, że nie ma Boga), szczególnie, jeżeli mogli przy okazji kogoś prześladować. I tak:

 

A) Żydzi musieli nosić w średniowieczu kapelusze, bo tych kapeluszy inicjały (CP, cornutum pileum) były identyczne jak inicjały Pizona (CP, Calpurniusz Piso)

 

B) Litera „P” występuje w nazwie „Concentration CamP” (!!!!)

 

C) W Koranie jest 114 „rozdziałów” [tosię chyba „sura” nazywa,. panie autorze]. Czemu tyle? Bo 100 = KP, 14=60=Kalpurnious Piso!

 

D) Prorok do raju udaje się na cudownym koniu, a koń to aluzja do Pizona.

 

E) CP = Communist Party (aluzja do Pizona!)

 

F) Micwot, czyli przykazań, jest w żydowskiej tradycji 613; a 13 dlatego, że jest to świadome odrzucenie czternastki.

 

EPILOG

 

Nie wiem, jak Wy, ja się czuję całkowicie, no po prostu całkowicie przekonana. Takiej konspiracji to jeszcze świat nie widział. Co więcej – tego JEST WIĘCEJ. Niedługo dostarczę.

 

 

Kto stał za spiskiem na Cezara?

Jak pewnie wiecie, uwielbiam teorie spiskowe – i dziś, w dniu Idów Marcowych, pobawimy się jedną z tych bardziej rozrywkowych. Rozrywkowych, choć dotyczy morderstwa i spisku – i chyba nietrudno się domyślić, jakiego spisku i czyjego morderstwa.

Asterix

Historię mniej więcej znamy ze szkoły: pierwszy triumwirat, podbój Galii, wojny domowe, wyeliminowanie Pompejusza, potem dyktatura in perpetuum, narastająca niechęć senatu, spisek, sen Kalpurnii, I ty, Brutusie, sztylety, testament, deifikacja. A wiecie, że mogło być zupełnie inaczej?

Jest, widzicie, taka teoria. Spiskowa, jakby.  W 2003 roku dziennikarz Richard Girling w popularnonaukowym artykule zaproponował nowe, zaskakujące wyjaśnienie pewnych zagadek, związanych z naszym materiałem źródłowym, dotyczącym śmierci Cezara.

Teza Girlinga brzmiała dość prowokująco i bardzo, bardzo spiskowo. Otóż jego zdaniem to Gajusz Juliusz Cezar osobiście zorganizował zamach na siebie samego.

Takie teorie spiskowe bardzo lubimy na tym blogu. I o tej teorii trochę sobie dzisiaj opowiemy.

1280px-Jean-Léon_Gérôme_-_The_Death_of_Caesar_-_Walters_37884

Śmierć Cezara, Jean Léon Gérôme, ok. 1859–1867, olej na płótnie. Źródło ilustracji: Wikipedia, domena publiczna.  

Dlaczego niby Gajusz Juliusz Cezar miałby zaplanować tak skomplikowane i pokrętne samobójstwo? W kulturze rzymskiej śmierć z własnej ręki nie przyniosłaby mu hańby ani nie nałożyła społecznego ostracyzmu na rodzinę. Skąd taki pomysł?

Autor tej teorii pyta jednak najpierw: jakim cudem w ogóle ten zamach się udał?

Po pierwsze, Cezar miał multum ostrzeżeń od swoich szpiegów, ale obszedłby się nawet bez nich: w Rzymie ewidentnie plotkowano o nadchodzącym zamachu, a i nasze źródła pokazują przynajmniej kilka scen, w których próbowano ostrzec dyktatora – czy to mówiąc, że ma być ostrożny, czy to sugerując istnienie ostrzegawczych wróżb, zapowiedzi i przepowiedni.

Po drugie, wiele wskazywało, że Cezar tego dnia w ogóle nie znajdzie się w senacie. Nie czuł się najlepiej (do tego jeszcze wrócimy), na dodatek dobrze znana anegdota głosi, że jego mniej więcej czwarta (1) żona, Kalpurnia, miała fatalnie wróżący sen. Kalpurnia ewidentnie, w odróżnieniu od męża, w sny i omeny wierzyła, a Cezar, według całej góry źródeł, przejął się na tyle, żeby obiecać jej, że nie pójdzie i dopiero sympatycy spisku przekonali go, by jednak poszedł tego dnia do pracy :).

Co prawda Cezar przez ostatnie miesiące życia trochę podpadł zarówno senatowi, jak i rzymskiej arystokracji. Przy czym podpadł im nie tylko politycznie – to zrobił już wcześniej – ale i osobiście. Nie wstał na przykład, by przywitać senatorów, co ich śmiertelnie obraziło. Dlaczego człowiek wcześniej ta k rozważny i będący niewątpliwem geniuszem propagandy i autopromocji nagle zaczął popełniać takie błędy? Czyżby aż tak oszołomił go sukces i zaślepiła krocząca przed upadkiem pycha?

Psychologicznie to zupełnie nie jest wykluczone. Richard Gorling jednak ma inną odpowiedź na wszystkie te problemy.

Retrato_de_Julio_César_(26724093101)Portret Cezara z II połowy I w. p.n.e., być może jedyny znany nam dziś wizerunek dyktatora wykonany jeszcze za jego życia.  Dziś w muzeum w Turynie. Źródło ilustracji: Wikipedia, domena publiczna.  

Otóż zdaniem Girlinga było tak. Cezar w roku 44 p.n.e. miał pięćdziesiąt sześć lat. W naszych czasach to raczej niewiele; w Rzymie też znano wielu, którzy żyli znacznie dłużej. Juliusz Cezar jednak był poważnie chory.

Tu Girling ma całkiem niezłe oparcie w źródłach: znana m. in. z Żywotu Cezara Swetoniusza scena opisuje nam ataki choroby, która wedle wszelkich danych mogła być jakąś formą epilepsji, na którą cierpiał Cezar (motyw ten, w połączeniu z inną powtórzoną przez Swetoniusza plotką, fantastycznie ograł serial HBO Rzym). Sugestia dziennikarza jest taka: Cezar cierpiał na ostrą formę padaczki skroniowej i wiedział, że niewiele mu aktywnego życia zostało. Autor łączy tę tezę ze znanymi ze źródeł informacjami o dręczących dyktatora napadach migreny, bezsenności i koszmarnie utrudniających publiczne funkcjonowanie ostrych biegunkach, i wyciąga wniosek: Cezar wiedział, że jest z nim źle.

W tej sytuacji, kontynuuje autor, dyktator musiał rozważyć, co chce zostawić po sobie jako swoje dziedzictwo. To z kolei wydaje się oczywiste: Cezar miał swoją wizję zarówno państwa, jak i swojego (i swojej rodziny) w tym państwie miejsca. Wiedział, że chce przekształcić Rzym – i nie, to nie jest ten moment, kiedy będziemy się zastanawiać, czy chciał mniej więcej dobrze, czy mniej więcej źle, na to nam będzie potrzebny kolejny wpis. Wobec tego, konkluduje Girling, pozostało mu tylko jedno: nie pozwolić chorobie zmarnować tego, co już przez wiele lat ciężkiej pracy, intryg, budowania politycznego kapitału, rzezi, osobistych poświęceń i politycznych draństw zdołał osiągnąć. A to oznaczało, że Cezar musiał znaleźć jakiś sposób, by przekuć fizyczną słabość w siłę.  Zdaniem Girlinga, mógł w tej sytuacji zrobić tylko jedno.

      Augustus_as_pontifex_maximus Oktawian August jako pontifex maximus, rzeźba marmurowa, Rzym, I w. p. n.e./ I w. n.e., obecnie w Museo Nazionale Romano. Zdjęcie z Wikipedii, domena publiczna.

Według tezy Girlinga, Cezar postanowił, że w takiej sytuacji jego zasadniczym celem powinno być utrwalenie władzy rodziny. Następcę już wybrał: był nim nastoletni wnuk siostry dyktatora, Gajusz Oktawiusz, późniejszy Oktawian August, który z Oktawiusza stał się Oktawianem podczas procesu przysposobienia – kiedy Cezar adoptował go jako swego syna, chłopak zgodnie z prawem zmienił nazwisko z Gajusz Oktawiusz, po rodzonym ojcu, na Gajusz Juliusz Cezar (po ojcu adopcyjnym) Oktawian, to ostatnie dla zaznaczenia biologicznej genealogii.

Idea Girlinga jest taka: Cezar uznał, że musi maksymalnie uprościć następcy proces przejmowania władzy. Nie mógł po prostu ogłosić się królem i zrobić Oktawiana swoim następcą: Rzymianie byli ciągle bardzo przeciwni monarchii i taki ruch zaszkodziłby, zamiast pomóc. Stąd też narodziła się idea: umrzeć jak męczennik. Zostać herosem. Ba, więcej: zostać, w oczach ludu, bogiem. Zamiast powoli umierać na pozbawiającą godności chorobę, zginąć na własnych warunkach w zaaranżowanym przez siebie samego spisku.

707px-Vincenzo_Camuccini,_The_Death_of_Julius_Caesar_(detail)Vincenzo Camuccini, Śmierć Cezara (detal), ok. 1804-5, olej na płótnie. Zdjęcie z Wikipedii, domena publiczna.

Jak niejeden po nim dyktator w historii świata, Cezar miał więc zorganizować opozycję przeciwko sobie, po to tylko, by móc ją w pełni kontrolować. Tym razem jednak kontrola ta – osiągnięta także przez fakt, że liczebnie stosunkowo niewielka rzymska arystokracja świetnie znała się między sobą i była powiązana więzami rodzinnymi i przyjacielskimi – miała na celu nie tyle wyłonienie i unieszkodliwienie autentycznych wrogów ustroju, co raczej – zagwarantowanie autorowi spisku nieśmiertelności, czy to w jego oczach rzeczywistej (przez ubóstwienie), czy to symbolicznej; przez to też miała pozwolić na realizację jego politycznych planów dla Rzymu, imperium i rodu julijskiego.

Czy ta teoria ma sens? Naukowo – no nie, nie oszukujmy się, nie za bardzo. Opiera się na czystych spekulacjach, domysłach i reintepretowaniu wybranych elementów materiału źródłowego – bo przecież jej autor z bogactwa informacji na temat ostatnich miesięcy życia Cezara wybiera tylko to, co pasuje do jego tezy. Warunków naukowości nie spełnia ta teoria w żaden sposób.

Ale też powiem wam szczerze: jako inspiracja dla fikcji brzmi to fantastycznie. Nie wiem, jak wy, ale ja z najdzikszą rozkoszą przeczytałabym/obejrzałabym coś opartego na takiej interpretacji losów Cezara!

Hinds

Ciarán Hinds jako Juliusz Cezar w I sezonie serialu HBO Rzym – chyba mój ulubiony filmowy Cezar!

 

(1) Ilość żon Cezara jest problematyczna. Maksymalnie było ich pięć, minimalnie – trzy.
[1.] Cossutia, narzeczona z młodości – źródła nie są pewne, czy doszło do zawarcia związku, czy zakończyło się tylko na narzeczeństwie.
2.  Kornelia, niewątpliwie żona, i to zdecydowanie przez Cezara kochana i ceniona. Córka ważnego polityka ze stronnictwa popularów, Lucjusza Korneliusza Cynny. Urodziła Cezarowi jego jedyne oficjalnie uznane dziecko, córkę Julię. Zmarła dość młodo.
3. Pompeja, krewna Pompejusza. Poślubiona z powodów politycznych, porzucona z tychże samych. To jest ta konkretna żona Cezara, która powinna być poza wszelkimi podejrzeniami.
[4.] Kleopatra VII, królowa egipska. Jakkolwiek wyglądał ten związek w świetle prawa egipskiego, nie był z rzymskiego punktu widzenia małżeństwem.
5. Kalpurnia, która Cezara przeżyła.